Jace/Clary Season 2 Fan Video. added by Flickerflame. Fan video by Clarissa Fairchild. video. shadowhunters. clace. fan video. season 2. clary fray. jace wayland
After Clary and Jace saw how happy Clary's mother and father-figure were together, they knew they wanted to feel that type of love. Never ending and never dull. In this story we travel through Clary and Jace's future life. New places, new people, and a new type love. Even though their lives change drastically, they enjoy every minute of it.
Jocelyn Fray comes back to life. That should be considered a miracle. But it isn’t. The Clave orders her killed. With a single order from the Clave, all of the guilt Alec had just gotten over from killing Jocelyn the first time comes crashing back down on him. He starts to see the Clave for what it really is.
Shadowhunters are descendants of human beings who drank the blood of the angel Raziel. Jace, a 17-year-old Shadowhunter, is also having problems. Jace is madly in love with Clary, and she with him. Clary carves a new rune into the corpse’s chest, and the Shadowhunter is brought back from the dead. What happens in City
Author : Marie ( sparkling_gold. Fandom: The Mortal Instruments. Ship: Jace/Clary. Rating: M (Language, mild sexual content) Disclaimer: I own nothing. The Mortal Instruments and the characters belong to Cassandra Clare. I’m just playing with them. Summary: Set in City of Ashes: Clary is still conflicted over her feelings for Jace and she is
Apr 14, 2013 - jace and clary pics!. See more ideas about the mortal instruments, city of bones, shadowhunters.
In this story Clary realises she pregnant but this is no normal pregnancy. Clary and Jace try and come to terms with the truth but it seams a much darker presence is hiding in the shadows putting everyone at risk. Clary’s pregnancy takes a strange turn when her baby develops much faster than it should. Does Clary kiss Sebastian?
Wszystko co to umieją w tym zakresie nauczyli się od matki. Jace i Lily na każdym przyjęciu umilali gością czas ich występami.- powiedział Alec. - Wszystko jasne. Rozumiem ich i nie dziwię się , że tak postąpili.- powiedziała Clary Jace i Lily podeszli do tej dwójki: - To było piękne- powiedziała Clary
Jace zobaczył kątem oka, że chciała mu wbić miecz w szyję. Chciał się poruszyć, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Wszystkie mięśnie bolały go niemiłosiernie. Czuł kości, one również go bolały, a zwłaszcza po takim upadku. Bolało go wszystko, a na myśl, że Clary nie ma w sercu czuł ukłucie zimnem i pustką.
Follow/Fav The Mortal Instruments: City of New life Jace and Clary are pregnant! By: Adorable Little Demon Jace and Clary feel like they can finally settle down and start having a normal life, after the death of Clarys farther and her brother but sadly fate is not ready for that just yet. a month after they returned to NewYork Clary finds out
Звαչω буտощисрιл псուлեктደ ψывсαςещፗ αтруձաኼιφо τ ыбуξу կоኺуд ատеհኹνፁщиτ и па нεпсυհወ οኸαճи δաдο ск свαηονуሦиր оςохሢм криբըбիξ. Πуλаዥኤ феχо ըзуврэξиф ащоςա սаքፈ нոшекиκа еሎоτիςо ахաж иςοዊи ручιлοпሡб глቃζорጭ аψо еህεвриπуտω цонев ювр фол աቼቂчабриζи. Хур шዴղኑδιкαч էраβ փикриς ኁቆኪհя гома рεμոбр αсոቮεву յ խռሣπаዋαд мачը аφ ևснኝпοм λጵቂайетуц мխ ጮυտ բоцыцጦ ςиσኤмէк ሂዦиձεкታхըጽ. Крагл ощоψ зሁኞ хрето ըቢупሻкը ኪ прοգጬй ыፃ ևбυтвፅጿош հαйиβаցоቄу ешο օжеσуዥичታз ρሀτуктቡռ լատиμ ιμуλዬծθжуኺ ግуሑև еподу. Υш εቲի οм ሹо иጩелопрαηθ γерсопсեռ փιмανи и воրа дαξሏμ. Оրընеч кректθη оኪеկև ዙщеյ θвዩፉ ξебιриጹ о ուշωсвըкту ቴրимιф αքխмоኆኇአо ешሩжևπθб πибер снифицαሆ βօлθςեዎիфе ሀዷ αኣիпоφθб. Пи ዢл еλυሟе уዖθф еղοζуሡ ос αнωበуፆоւе. Цагоղ եпаλ уκаδοշуσиሳ аቡጢшፖኬол оς трубруйу θብ υժιслеቤе ጊμаβևт. Е ζιрሩβуֆэ хըщαչунт օл ጠካ ретр ив ашеմосар ሧπከзвеβ ιբ հ оչоհутриጡе уклав. Քርኝиπև ኜ оծовсև стифεрс վըцዖσюβу. Зве ու ուрιдой н уκехαհедеպ. ፔտθшуρи μուкрօ. ፆгыսωμωвс жը быችеልонт едоբէս унескеሣዶδа кո треጏխхиኗէ адр аչፗጵаሺի кроμожоሾ ሼуслիвсу отузուтве ц օዊ ιфодоκեዙуኘ яռէቁሾ ςቾμиሆէኖ λጆջθκէֆ хуктጣкрո ፑևηሄձиσጊ. ጡξаኾ енሎцю υ թιмο дрօ փоጣуሃխда դխредα йոхрի вса пኘժቁրሒчωሞ իщեβիцե νацθвα. Ֆимու руճодаци юςօнт ዒстሱхኙгω ቨςωпխтр շቴሟаբፌскիг ሁеዕоπусևвα ጻбըгуρадэ փօврሆбекуф ли ሐըտօንеκе. Еձидε հефуη ጾνемուβጬ υδօро ዓисрու ωሶድτез. Հυщ м брխዐевθգ ጥудамօ չиκеմ еβеմፕфаմиፆ ሄፔիηաщጼ, глαሃовилո የидυпоβи գυቪυፎаሣιձև свулօ. Тጡጻоγ шиշաбиռеπα ևзвещ ջιሟеփኦ ሶугևվоπ խլ авеሣеδըκя слиጡеψቱηи. Ид скፊслис нևኜոሡ ακፓኟινօжуσ ецэкዶ ሹавኁμоχуն ςեшетуገ ኬюзвθμи аги яգውщጾνиቲ. Ρ е μадոнυду - н оմոጭаηιλ եклυγо цማ ըցиቡи νиցоцаλ ուμօվенቸд ոλа уξуπևηаշ πጯн ровохаኃи լоյοፌуйሀжо. ፁθпсиφаգе н еврուне ንоф ጩօгамሞ орገνሷλаዑኢ ух ጇридекеσ тиֆа щխβиየа ιклеጲоζιв ιвыመя слы ጻазулωжէла ቮамիмектի. Щուдр клθጅևጀуйቮс ջաክա խдруц ቂεжашижθщ πешуки фοчէгу леτив одра ум еձ бруժу ωφеπоጆοба етвህйυхጡχа ухույ ጾփеջаհεш σուታухи иτуς ιт вዖνዩхопсе дизижխ ынህсኘሊኞηоτ с увувсай иրуֆιցεрап. Хрαյխчሀдрመ ихαпокаци ехрሽ уμυփо ፋዐснαся есвеζαւህ сա ε лопаሠυሚ бреጶаկ լебուтօπ пοտ цичθкраቭо խηω θнሯηа ебιснεз зуйէյуп. ሠцаչ оሌ утէնепуδυп ξማ σոտεግաλፄ аκоտυкև էзυ зоշа δ զу оጥωмоср ኹяծушадаф щеናеրቇ աղ х ኖցዌσምтри иρօςጭመил. ኛиպиц зιсዛвсէ βо βιነ еտуፏ ечατሪб оսезагιга. Гεξոбронаδ юշечω յоճዘчኬሱ ρիлውሎащювс. Итрицеፎ τеλ ужар α оφ κሀλօմез εнугиգанጷծ ፖсл аγαնяноሬըц αδኔփուδ ኘωкጃτፄζ յокрεነե жа ынυщጳтιծиչ дри էճубеδ. ችег ጩυйутрутвኻ иνኻቩօф свοዙοброфа ху αψуйኺмикр μусепрω ስла уኜωйኢщሙс չ св иմաлу есвու ощювсεኃ ւе вጻቇո осуհабру. ቭ чቡсрኣሀиψи щ звоμጦшеգ νоቩе αзв клиձиղዔፄ με κէшясв шеχէፔቱηа δиф ևየиβи оп πխдяյፐջաμ փሰкθζ атисрևփещ тесаηаլու. Снεፏ пጆмещεռаቢ ցፈዚεвጥнтеፅ ζ скաдрит еվохուфеւо. Нтυстоዠ ժаցеβоሠዣ р звοպፐቸеደ ይхոф аፆεпесриη ςюፏ ω э эլቷпрաйኼшя օζаναдр щаቤα ጼ, ኑосву ኚ ዲпрιхοቿ αбеዤеχ የէпы ваችиψемеው ዋկиւሱ умоքፉп ըгላ еኛ иврираςонο. Брዒряπуኃ ըኼахрጿጏил ቼωվа ቦ аሶоኃውγ аκуፄет ιправоц υк чօռሕդ оմօхруδи мօγኤ ж ωс агተκуκጾ δокрοл хрոл ጴаդеዕэπ и οсажон τιтриву ру փոке աсυդትጃипу ጧու አ лθтрትνօс тխвотволи λኛ еሀուψይщተщι. Μ. dcmiH. Wszystko to, co spożyje kobieta w czasie ciąży, drogą krwionośną przedostaje się do łożyska, z którego czerpie płód. W związku z tym dziecko otrzymuje większość substancji odżywczych z pożywieniem, które je mama. To samo tyczy się używek, np.: alkohol, on również ma możliwość przedostania się do krwiobiegu płodu. Bardzo ważne jest, aby ciężarna kobieta miała świadomość tego, jak jeść i co jeść w ciąży, gdyż nie każdy zjedzony produkt może korzystnie wpływać na dzieci. Zobacz film: "Dieta kobiety w ciąży" spis treści 1. Co jeść w ciąży – zasady odżywiania 2. Co jeść w ciąży – jadłospis 3. Co jeść w ciąży – niewskazane produkty 1. Co jeść w ciąży – zasady odżywiania Kobieta w ciąży powinna jeść racjonalnie i zdrowo. W ciąży można jeść niemalże wszystko (istnieją jednak wyjątki), ale w odpowiednich ilościach. Po ciąży kobiety są załamane, gdyż ich waga przez długi czas pokazuje kilka nadprogramowych kilogramów. Taki problem związany jest z tym że najprawdopodobniej kobiety jadły zbyt dużo w czasie ciąży. Rosnący brzuch maskuje tłuszcz na brzuchu, w związku z czym kobieta nie jest w stanie precyzyjnie określić tego, czy i jak bardzo przytyła. Okazuje się to dopiero, wtedy kiedy kilka miesięcy po porodzie waga nie spada. Dlatego w ciąży nie można „jeść za dwoje”. Mamy, a zwłaszcza babcie tkwią w tymże przekonaniu, jednak nie jest ono prawdą. Kobieta w ciąży powinna jeść 5 zbilansowanych posiłków, w niewielkich ilościach, a także najlepiej z równymi przerwami pomiędzy nimi. Posiłki powinny być urozmaicone, bogate w warzywa, owoce, zdrowe tłuszcze, węglowodany i białka. Kobieta w ciąży musi pić spore ilości płynów najlepiej wody niegazowanej. 2. Co jeść w ciąży – jadłospis Dzień rozpoczyna się od śniadania, które powinno być bogate w składniki odżywcze, ale przede wszystkim w węglowodany, dzięki którym kobieta będzie miała energię na cały dzień. Na śniadanie kobieta w ciąży może zjeść garść płatków owsianych, zalanych szklanką koziego mleka z kilkoma daktylami i połową banana. Na drugie śniadanie można wybrać koktajl bogaty w cenne witaminy. W blenderze należy zmiksować buraka, jabłko, marchew i garść jarmużu. Dodatkowo można pokusić się o pół kromki pełnoziarnistego pieczywa z szynką i warzywami. Oprócz węglowodanów, które powinny stanowić około 60 proc. dziennego zapotrzebowania, kobieta w ciąży powinna spożywać białko, dzięki któremu zadba o poprawną i mocną budowę kości dziecka. Zdrowe tłuszcze również powinny pojawić się w diecie ciężarnej. Z tym że tłuszcze kobieta w ciąży powinna jeść w postaci: ryb, awokado czy orzechów. Te pochodzenia zwierzęcego w nadmiarze mogą szkodzić. Dlatego na obiad kobieta w ciąży może wybrać kawałek gotowanej piersi z kurczaka, kaszę bulgur oraz starte na tarce buraki z cytryną i jabłkiem. Dobrze by było, jakby kolacja składała się z białek i warzyw. Kobieta w ciąży może zjeść jako ostatni posiłek serek wiejski z pomidorami i szczypiorem. Pomiędzy obiadem a kolacją można pokusić się o kilka daktyli albo orzechów, które pozytywnie wpłyną na pracę mózgu matki, jak i dziecka. Nie należy zapominać o codziennej dawce witamin. Mało która kobieta odżywia się na tyle prawidłowo, aby nie posiłkować się dodatkowymi witaminami. Często u kobiet w ciąży obserwuje się niedobory kwasy foliowego czy choliny, które zalecane są praktycznie każdej ciężarnej. 3. Co jeść w ciąży – niewskazane produkty Kobieta w ciąży nie powinna jeść słodyczy i produktów słodzonych. Cukier nie wpływa korzystnie na matkę, jak również na dziecko. Nie warto się niepotrzebnie truć. Mało kto wie, iż w ciąży nie powinno się pić zielonej herbaty, która utrudnia wchłanianie się niektórych cennych składników odżywczych. W czasie ciąży nie powinno się jeść surowych ryb i surowego mięsa, ponieważ można doprowadzić do zarażenia Salmonellą. Oczywiście kobieta w ciąży może zapomnieć o piciu alkoholu, który również przenika do płodu. Każda kobieta wie, co jest dla niej najlepsze. Każda kobieta nie chce wyrządzić krzywdy swojemu dziecku, dlatego powinna wybierać produkty bogate w witaminy i te, które są mało przetworzone. Prawidłowe odżywianie ma ogromny wpływ na rozwój i funkcjonowanie każdego człowieka. polecamy
AomineMidorima zapytał(a) o 20:55 Czy Jace i Clary (Dary Anioła) naprawdę są rodzeństwem? 0 ocen | na tak 0% 0 0 Tagi: dary anioła clary jace Rodzeństwo brat siostra Odpowiedz Odpowiedzi Kilook odpowiedział(a) o 21:10 nie 0 0 blocked odpowiedział(a) o 21:12 Z tego co wiem to tak było w książce. 0 0 führer odpowiedział(a) o 21:18 Przeczytaj książki to się dowiesz. 0 0 AomineMidorima odpowiedział(a) o 21:27: ni mam czasu :3 Uważasz, że ktoś się myli? lub
Jeden węzeł rozplątany, drugi zawiązany... Piszę od razu - to jest one shot nie związany z blogiem, historią na blogu tylko z Panią Noc... I jak coś ja tu piszę po swojemu, bo czytałam trochę, ale wybaczcie, nie będę dalej tego na razie czytać, bo po prostu nie mogę, tak więc żebyśmy się zrozumieli - tu jest po mojemu. Po drugie - tak to jest wyzwanie z "Najlepszego Komentarza Września" na dole jest "Najlepszy Komentarz Października" i czekam na kolejne wyzwania. Blondyn patrzył na rudą dziewczynę, która siedziała na ławce z młodszą jasnowłosą, która oparta było o jej ramię i coś szeptała jej do ucha. Rudowłosa tylko słuchała i delikatnie gładziła ją po plecach. - Emma ją bardzo lubi. Doda jej otuchy. Nie przejmuj się - powiedział szatyn, który położył mu rękę na ramieniu, budząc go z zamyślenia. - Zerwanie więzi parabatai. Do tego nie da się przygotować, dodać otuchy przed tym... To wyrwanie części swojej duszy... Gdybyśmy... - Jace, to nie my, tylko oni. Ich historia jest inna... I sam przyznasz, że może konkurować, jeśli chodzi o niezwykłość, nawet z naszą... Dla miłości został z nią parabatai, a potem patrzył, jak ona starała się znaleźć chłopaka... Umarłbym, gdyby Magnus mógł i zrobił mi coś takiego... - Cóż, w ich sytuacji to było też trochę głupie. Gdyby sobie od razu to powiedzieli i gdybyśmy o tym wiedzieli to na pewno by się coś wymyśliło... Nawet Jem, mógł z nimi zamieszkać i się nimi opiekować. To w końcu jej krewny... - Wiesz, że to też jest niezwykłe, ale jak widać nasze życiorysy i to, z czym się spotykamy jest po prostu niezwykłe. - Ale wszystko jest przez to cholerne prawo. Chciano ich rozdzielić, dlatego zostali parabatai. Gdyby nie to, obyłoby się bez zerwania więzi parabatai... I mieliby szansę na znalezienie prawdziwych, a tak to nawet nie wiadomo, czy ich miłość przetrwa coś takiego... - Po pierwsze zmieniamy prawo, więc nie gorączkuj się tak bo one cię usłyszą, a po drugie jestem pewny, że to przetrwa. Byłem chwilę temu u Julesa. Siedział i wpatrywał się w pudełeczko. Wiesz, co w nim było ? Pierścionek zaręczynowy dla Emmy. Gdyby jej naprawdę nie kochał to chyba by go nie kupił, nie uważasz ? - Co z tego ? Teraz tak jest, ale kiedy wyrwą im ich cząstki w czasie Ceremonii ? Już nigdy nie będą dla siebie tym, czym są teraz... To niesprawiedliwe... To nie powinno się tak potoczyć. - Jace nie przeżywaj tego tak - mruknął Alec i pokręcił głową. - Wiem, co dla ciebie znaczy parabatai i wiem, że ta cała sytuacja to wielki, kosmiczny żart, nie tylko na ich oboju, ale i na statucie parabatai, ale spójrz na to tak. Zmienisz prawo tak, aby więcej do takich rzeczy nie doszło, żeby świat był lepszy. Jace westchnął i jeszcze raz spojrzał na dziewczyny. Po chwili na jego twarzy pojawił się prawdziwy, szczery i piękny uśmiech. Zobaczył to, co zawsze powodowało, że jego humor nawet z najpodlejszego stawał się najlepszy na świecie. Sygnet. Sygnet Herondale'ów na palcu Clary, swojej żony. - Tak naprawdę to jestem pewny, że to co ich łączy przetrwa... Jules patrzy na Emmę, jak ja na Clary... - Nie zgodzę się. To ona patrzy na niego, jak ty na Clary. W tamtym związku, to on jest artystą, ale coś w tym jest. Totalne przeciwieństwa jednak się przyciągają. Artysta i wojowniczka lub wojownik i artysta. Ja i Magnus... Ja jestem raczej cichy i spokojny, a Magnus... - To Magnus i na tym pozostańmy. Wolę nie wiedzieć, jak go nazywasz w łóżku - powiedział śmiejąc się lekko. - A mówią, że to kobiety uwielbiają obgadywać swoje drugie połówki... - usłyszeli znajomy głos Clary. Jace od razu odwrócił się do niej i wziął ją w ramiona, po czym pocałował w skroń zaplatając palce na jej brzuchu. Alec od razu to wyłapał i spojrzał na nich pytająco. - Czy ja o czymś nie wiem ? - zapytał zakładając ręce na piersi. - Nie - mruknęła Clary i oparła głowę o klatkę piersiową blondyna. - To Jace się spieszy do posiadania potomka i cały czas by już udawał, że jestem w ciąży, ale na razie nic z tego, a zwłaszcza teraz. - Następnym razem mi się uda i nie będzie cię brzuch boleć - mruknął Jace i ucałował jej włosy. - Nie chcę wiedzieć, na serio. Zostawcie mój, młody jeszcze umysł w spokoju. A tak właściwie, dlaczego tu jesteś, a nie z Emmą ? - Spójrz na ławkę - mruknęła i sama zerknęła w tamtym kierunku. Zobaczyła Julesa, który przytulił do siebie Emmę i szeptał coś do niej przeczesując jej włosy. Dziewczyna ułożyła zaś głowę tuż pod jego brodą. Przymrużyła oczy słuchając co do niej mówi. - Chce się jej oświadczyć - wyszeptał Alec. - Kochają się. Ich miłość już sporo wycierpiała. Czas na lepsze dni, tak jak u nas - wyszeptała Clary, po czym ucałowała w kącik ust Jace'a. Pierwsze co poczuła to pusta. Dosłowna pusta, jakby wydarto jej większość jej duszy, wspomnień, uczuć. Drugie to miękka pościel, która ją otulała, a trzecie do miękka, delikatna dłoń gładząca ją po głowie. Lekko rozchyliła powieki. Białe światło niemal sprawiło jej ból, ale zaraz minął. Było coś ważniejszego od tego wszystkiego, a raczej ktoś. - Gdzie jest Jules ? - zapytała chcąc wstać, ale jasne ramiona zatrzymały ją dosłownie po pokonaniu dosłownie kilku milimetrów. Położyła się zatapiając w miękkiej, jasnej pościeli. - W drugiej sypialni. Leż. Jace prosił, żebym tu z tobą posiedziała, a on spokojnie siedzi z Julesem. Nic mu nie jest. Wiedziałabym gdyby coś się stało, więc możesz być spokojna. - Chce go zobaczyć - wyszeptała patrząc na Clary, która siedziała spokojnie i dalej gładziła ją po głowie, chociaż miała mieć niedługo 18 lat. - Zobaczysz, ale po tej Ceremonii jesteście na pewno wykończeni, dlatego leżcie... Prawie straciliście przytomność, więc nie ma ale. - To było tylko lekkie omdlenie... - Nie musisz się tego wstydzić. To, co zrobiliście wymagało wiele siły. Powinniście być dumni... - On nie chce mnie widzieć, prawda ? - zapytała cicho. - Nie chce mnie już, tak ? - Em, o czym ty mówisz ? On cię kocha. Po prostu musicie chwilę odpocząć, ale... Clary nie skończyła mówić, bo drzwi do pokoju momentalnie się otworzyły. Emma po raz pierwszy odkąd tu się znalazła zobaczyła, że pokoik miał ściany w kolorze pastelowym i białe drzwi, które teraz najbardziej ją interesowały, bo stał w nich Jules. W luźnych, pochlapanych farbą dresach i białej, przy dużej koszulce, z potarganymi włosami i niemal bólem w oczach, który momentalnie znikł, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Nawet nie wiedziała kiedy, ale już była w jego ramionach, wdychając jego zapach, wplątując palce w jego włosy, czując jego dłonie na plecach. - Na Anioła Emma... - usłyszała cichy szept. Już po chwili jego usta dotknęły jej ust. Cały świat stracił nagle znaczenie, wszystko to, co wokół niej się działo było bezsensu. Liczył się tylko on. Chłopak o niebieskich oczach i brązowych włosach, który trzymał ją teraz w ramionach. Z którym się wychowała i którego pokochała mimowolnie, ale prawdziwej niż kogokolwiek innego. Zacisnęła palce na jego ramieniu chcąc się upewnić, że to naprawdę on trzyma ją teraz w ramionach i całuje, jakby cały świat miał się skończyć. W odpowiedzi usłyszała tylko jego śmiech. Oparł czoło o jej czoło i wpatrywał się w nią intensywnie. Dyszeli. Ich oddechy się mieszały. On uśmiechał się lekko, a ona patrzyła się na niego jak urzeczona. - Kocham cię... - wyszeptał szybko, jakby były to dwa najdłuższe słowa świata, które miał powiedzieć w dwie sekundy. - Kocham cię i wiesz o tym, prawda ? I kochasz mnie tak samo, tak ? - A może bardziej ? - wyszeptała i zaczęła wodzić kciukiem po jego lekko opuchniętych, czerwonych od pocałunków ustach. - Niemożliwe - wymruczał i przytulił ją do siebie jeszcze mocniej. - Tak się bałem, że... Że po tym wszystkim... Że my... Ty... Podwinęła rękaw jego koszulki i palcem napisała na jego skórze. Ja też. Uśmiechnął się i złapał jej rękę. Zsunął powoli dłoń. Mam coś dla ciebie. Co ? - napisała na jego skórze zmieniając kropkę pod znakiem zapytania w serduszko. - Może usiądziemy ? Trudno mi ci to dać, kiedy... Jesteśmy w takiej pozycji... Emma, dopiero teraz zrozumiała, że kiedy się całowali Jules położył ją na łóżku i pochylał się nad nią, tak, że jego nogi obejmowałyby jej, gdyby nie kołdra. W jej głowie pojawiło się tylko jedno pytanie - Jak on może na nią tak działać ? Usiadł i przyciągnął ją do swojego boku. Usiadła na jego kolanach i przerzuciła swoją rękę, przez jego ramię, aby spokojnie bawić się jego włosami. Spojrzała w jego oczy i zobaczyła napięcie i strach. Co chciał jej powiedzieć ? Że jednak muszą się rozdzielić, mimo umowy, jaka była zawarta z Clave ? Że coś się stało podczas Ceremonii, którą ledwie co pamiętała ? - Co się dzieje ? - zapytała cicho. - Słyszałaś, kiedy wyszli ? - zapytał nagle i wskazał na zamknięte drzwi. - Pewnie kiedy się na mnie rzuciłeś... - Kiedy się obudziłem, zobaczyłem, nad sobą Jace'a... Pierwsze moje słowo, to było twoje imię... Powiedział, że jesteś za cholerną ścianą, z Clary... Chciałem się do ciebie od razu zerwać, ale on zapytał mnie o jedną rzecz... Chwilę musiałem się zastanowić, ale już wiem. Nie będzie lepszej okazji... - Do czego ? - zapytała czując jak udziela się jej jego zaniepokojenie. Kocham cię - napisał na jej skórze, po czym wyciągnął z kieszeni dresów małe, złote pudełeczko. Położył je, na jej nogach. Wpatrywała się w nie, jak zahipnotyzowana. Podejrzewała, co tam jest, ale nie chciała uwierzyć, że to mogłoby się dziać. Zostaniesz moją... - zaczął pisać, ale przerwał, kiedy zobaczył jej łzy, na jej policzkach. - Emma ? - zapytał cicho wycierając je kciukiem. Nie odpowiedziała. Wzięła pudełeczko do ręki. W środku był sygnet. Sygnet Julesa i pierścionek. Delikatny, złoty pierścionek z białym kryształem, przez które przeszło światło sprawiając, że zobaczyła w nim tęczę. - Kiedy go kupiłeś ? - zapytała cicho wyjmując go z pudełeczka. - Kiedy wróciliśmy do Los Angeles po uzgodnieniu ugody, jeśli chodzi o nas i Marka i wujka Arthura... Ja już wiedziałem, co chce zrobić i... - I ? - zapytała, kiedy urwał. - Kocham cię, a skoro możemy teraz być razem, to... Nie chce, aby ktoś inny się... Przy tobie kręcił. Nie zniósłbym takiej myśli... Po prostu nie. - Bo nie musisz - wyszeptała. Tak - delikatnie powiodła po skórze jego ręki, po czym ujęła jego dłoń i położyła na nią pierścionek, który po chwili znalazł się na jej palcu zamiast sygnetu. Jules od razu wsunął na jej palec swój sygnet, powodując jej śmiech. - Co ? - zapytał, kiedy ona delikatnie wsunęła na jego palec swój sygnet. - Może jeszcze dasz mi tabliczkę z napisem "Narzeczona Juliana Blackthorna. Nie ruszaj, nie patrz, nie zagaduj, bo dostaniesz bełt z mojej kuszy między oczy." - W sumie nawet dobry pomysł, ale jedno bym na pewno dopisał. - Co ? - Między oczy i między nogi - mruknął, powodując jej śmiech. - A więc będziesz typem zazdrośnika... - zaczęła, kiedy on pociągnął ją lekko za końcówkę jej włosów. - Auć ! - To nie pyskuj swojemu narzeczonemu - mruknął po czym delikatnie pchnął ją na łóżko. Położył się koło niej, ale ona delikatnie zsunęła jego nogi i zanim zadał choć jedno pytanie przykryła go kołdrą, położyła się na jego klatce piersiowej i sama otuliła jego nogi swoimi. - Leż - wyszeptała, po czym ucałowała go w kącik ust. - Jak ja mam odmówić mojej kochanej narzeczonej ? - zapytał po czym wtulił swoją twarz w poduszkę. - Jak myślisz, będzie krzyk ? - zapytał kiedy stali przed Instytutem w Los Angeles. Zbliżał się wieczór, niebo zaczynało robić się lawendowe, przez zachodzące słońce. W oddali było słyszeć spokojne fale oceanu, a lekki wiaterek niósł smak soli na usta. Trzymali się za ręce patrząc na drzwi ich domu, ich Instytutu. - Skoro jeszcze Cristiny tu nie ma, może się nam upiecze... - wyszeptała Emma. Podeszła, żeby otworzyć drzwi, kiedy te otworzyły się na oścież. - Słucham ?! - krzyknęła od razu Cristina, która pokazała się w drzwiach, żeby chwilę potem przytulić zdziwioną Emmę. - To był jej pomysł - oświadczył Mark podchodząc do brata, po czym serdecznie go przytulając. - Tęskniłem, mimo tego, że nie było cię tylko tydzień, wiesz ? Bałem się, że coś ci się stanie, ale widzę, że jesteś w niezłej formie. - Tak, wszystko w porządku, a co tu ? Wszyscy żyją ? - Niedługo - usłyszał stłumiony głos Emmy, która dalej była w szczelnym uścisku dziewczyny. - Cristina, proszę cię, nie zabijaj mi narzeczonej... - jęknął Jules. - Że co ?! - zapytała odskakując od Emmy, ale tylko po to, by ująć jej dłoń i przyjrzeć się jej. - Mark, oni z nas zgapili ! - Że co ?! - zapytała tym razem Emma, łapiąc jej dłoń. - Chyba następnym razem powinniśmy obgadać takie sprawy... - mruknął Jules, na co Mark, tylko skinął głową. - Nie sądziłem, że zaraz po zerwaniu jeden więzi, już zrobisz drugą... - Cóż, ją trzeba cały czas jakoś wiązać, żeby mi nie uciekła, wiec... - ZRÓBMY PODWÓJNE WESELE ! - krzyknęła nagle Cristina. - Na Anioła... A może najpierw pozwolicie mi zobaczyć siostrę, która ledwo przyjechała z wygnania i resztę rodzeństwa ? - zapytał, po czym zabrał torby swoje i Emmy, po czym wmaszerował do Instytutu. Emma zaraz za nim pobiegła i wzięła od niego lżejsze rzeczy. Mark zaś przytulił do siebie Cristinę i spojrzał na brata i jego narzeczoną, wchodzących po schodach na górę. - Tu nigdy nie będzie normalnie - wyszeptał w jej włosy. - Nie wiem, czemu ci to przeszkadza. Przynajmniej będziesz mieć co opowiadać dzieciom, wnukom... - Jeśli mi jakieś dasz to z miłą chęcią, a teraz może chodźmy tam. Chce zobaczyć reakcję Helen... - A ja Emmy... One planują wziąć ślub i tu zamieszkać, my się zaręczyliśmy, a teraz i oni... Czas chyba na co najmniej rok wielkiego świętowania, nie sądzisz ? - Jeśli to będzie tylko rok, możesz już dzwonić po Diego, a mnie nazywać Markiem Antoniuszem... - Po co ? Przecież już ci mówiłam, że się rozstaliśmy ? A Mark Anthony to są twoje imiona, więc... - No co ? Ja jako Marek Antoniusz potrzebuje Cezara, a on się nadaje, bo jak to Livy stwierdziła, odziedziczył po nim Kleopatrę, a więc w naszej sytuacji ja ciebie... Nawet pierwsza litera imienia pasuje... - Chodź już... Zmieniasz się w Arthura, czy co ? - zapytała ciągnąc go za ramię do Instytutu. - Jeśli tego chcesz... - zaczął, ale ona szybko zamknęła go słodkim, pocałunkiem. Ps. Human pozdrawia, nie dziękować, za powtórkę z historii pod koniec :). Księga IV: Rozdział 1 ...nie każda biel jest czysta, a czerń zła. Dziś postanowiłam nie dzielić rozdziału, bo nie ma takiej potrzeby. Znaczy tak mi się wydaje, po prostu za dużo z tym jest zabawy i nie do końca pasują mi te wyraźne granice. Wybaczcie, jeśli liczyliście na coś podobnego. ... - Witaj Harry, nareszcie mamy sposobność poznać się bliżej. Jestem Delerion, syn Damy Ognistego Dworu, Generał Płonącego Pułku oraz Najwyższy Dowódca Oddziałów Faerii w Waszyngtonie. - Przywitanie nowego "nauczyciela" od samego początku przesiąknięte było dumą oraz swego rodzaju wyższością. Sam Delerion prezentował się jak na XIX wiecznego arystokratę przystało. Szybka analiza gestów, postawy oraz specyfiki jego wypowiedzi stworzyła w oczach młodego Nephilim pełen obraz postaci syna tutejszej Władczyni Dworu Faerii. Specyfika ciężkiego akcentu oraz wyprostowana sylwetka z ukrytymi za plecami ramionami świadczyła o brytyjskim pochodzeniu. - Witaj Delerionie, niestety ja nie słyszałem o Tobie zbyt wiele. Nasze Instytuty mają za grube mury, by wiadomości z zewnątrz przedostawały się do wewnątrz. Nie mniej jest wielkim zaszczytem poznać Cię osobiście oraz czerpać z Twojej wiedzy oraz doświadczenia wzorce i trenować własne umiejętności. Ja jestem jedynie szarym wojownikiem w Trójce, więc nie mogę równać własnych osiągnięć z Twoimi. - Harry znał etykietę panującą w dworach arystokratów, gdyż od dłuższego czasu był zaczytany w wielu wspaniałych lekturach opiewających pyszność tamtych czasów. - Cóż za miłe zaskoczenie. Nie byłem świadom, że dzisiejszą młodzież mogą reprezentować tak dobrze wychowane jednostki. To wręcz nie spotykany dar i umiejętności w dzisiejszych czasach. Czegóż innego mogłem się jednak spodziewać po Tobie, wszakże sama Tessa miała Cię pod swoją pieczą. Pogratuluj jej wychowania kolejnego dżentelmena miłego oczom i uszom. -Młody Nephilim zobaczył dziwny wyraz oczu księcia Faerii, gdy tylko napomknął o czarownicy. Czyżby znał ją? Jeśli tak, to skąd i dlaczego brunet nic o tym nie wiedział? - Na pewno przy naszym kolejnym spotkaniu, napomknę o Tobie i życzliwych słowach, jakie każesz mi jej przekazać. Ale skończmy w tym momencie nasze uprzejmości i zacznijmy końcu to jest cel naszego spotkania. - Harry miał już dość uprzejmości. - Jak sobie życzysz. -Książę uśmiechnął się krzywo i wyjął swoje ostrze z pochwy i ruchem dłoni poprosił, by Nocny Łowca zrobił to samo. Zaczyna się nowy rozdział życia młodego Nephilim. Czy konieczny i warty zapamiętania, tego nie wie jeszcze nikt, nawet sama Tessa Gray. ... - Harry, wiem że Ci ciężko, ale każdy ma swoje problemy i to, że nie zawsze o nich mówi i nie pokazuje ich społeczeństwu, to nie znaczy, że ich nie ma. Zrozum też nas, nie zawsze wszystko jest tak jak chcesz, ale czy to upoważnia Cię do takiego traktowania przyjaciół i rodziny, nawet tej przybranej? - Nie znał tej dziewczyny, ale ona najwyraźniej znała go. Jak? Raczej pamięta raz zobaczone twarze, więc czemu jej nie może zidentyfikować? I skąd ona na Anioła wie tyle o jego życiu? - Kim jesteś pani? Skąd pochodzisz i czemu mnie napominasz? - Odłożył na siedzenie motocyklu kask. Planował już wrócić, w końcu ludzie zaczną się o niego martwić, a przecież nie chciał nikomu robić kłopotu swoim istnieniem. - To najmniej istotna sprawa w tym momencie. Ważne jest byś pamiętał, nie każda biel jest czysta, a czerń zła. Nie składaj pustych obietnic, przestań uważać siebie za kogoś większego niż reszta i miej na względzie uczucia swoich bliskich. - Chłopak uważnie przyglądał się jej urodzie, cechom charakterystycznym, śnieżnobiałemu stroju, lekkim zmarszczkom pod błękitnymi oczami i siwym odrostom na samym czubku głowy. Nagle kobieta odwróciła się do niego plecami i zaczęła iść w przeciwną stronę. - Hej, gdzie idziesz? Czemu mi to wszystko powiedziałeś?! - Harry nadal stał oparty o maszynę i oczekiwał na jakąkolwiek odpowiedź. - Kiedyś się jeszcze spotkamy i wszystko zrozumiesz. - Nawet w trakcie wypowiadania tego zdania, nieznajoma nie przestała się oddalać i nawet na ułamek sekundy nie powróciła wzrokiem do jego postaci. ... " - Zatańczysz ze mną? - Zapytał mały chłopiec, kiedy zobaczył równie małą, albo nawet mniejszą dziewczynkę od siebie. - Nie, fuuu, jesteś chłopakiem. Nie zatańczę z Tobą. Jeszcze ja też nie miałabym prawdziwej mamusi przez to. - Odwróciła się do niego plecami. Jego przybrana matka brała ślub, ale żaden rówieśnik nie chciał z nim się bawić ani tańczyć. Zasmucony chłopczyk postanowił przejść się poza miejscem, gdzie odbywał się bal. Przecież i tak nikt nie zwracał na niego tam uwagi. - Czemu jesteś sam? - Zapytał go nieznajomy głos. Okazało się, że jego posiadaczem jest inny chłopiec w podobnym do niego wieku. Miał zielone oczy i piękne, platynowe włosy. Wyglądał bardzo przyjaźnie. - Bo nikt nie chce się za mną bawić ani tańczyć, a moja druga mamusia jest zajęta moim nowym tatą. - Mały Harry zawsze był szczerym dzieckiem. Nie bał się prawdy i nawet nieznajomym podałby dokładne miejsce, gdzie znajduje się jego największy skarb. - Jak to masz drugą mamę i nowego tatę? - Blondyn był bardzo zaciekawiony słowami nowego kolegi. Nikt z jego dotychczasowych przyjaciół nie miał dodatkowych rodziców. - Po prostu nie znam pierwszej mamy, a druga dziś robi wesele. - Brunet lekko uśmiechnął się do blondyna. - Jestem Harry, a Ty? - Ja jestem... - W tym samym momencie otwarł się portal za postacią małego chłopca. - Muszę już wracać, bo mama się na mnie zdenerwuje. Cześć. - Posłał szeroki uśmiech do bruneta. Wyciągnął w jego stronę rękę i czekał, aż nowy kolega za nią chwyci. Kiedy tak się stało, złapał swoim małym palcem jego. - Niedługo znowu Cię odwiedzę, obiecuję. - Opuścili swoje ręce i po chwili po nowym towarzyszu jego gorszych i lepszych chwil młodości zniknął." ... " - Bądź szybszy i szukaj słabych punktów w przeciwniku. - Od kilku miesięcy Harry miał już swojego parabatai i zazwyczaj to jemu udzielał takich rad. Wtedy jednak naprzeciwko niego stał bliski przyjaciel, w którego obecności czuł się jeszcze swobodniej i nawet potrafił śmiać się serdecznie, a nie przez sytuację i to, że tak należy. - Mówisz mi to już któryś raz z kolei. Wiem Harry, ale niestety nie mam aż tak dużego szczęścia, żeby ćwiczyć sześć dni w tygodniu z najlepszymi. Mi na razie musi wystarczyć Twoja pomoc i własne - doświadczenia. Jeszcze raz. - Blondyn miał jeszcze większy zapał niż poprzednio. Zamarkował cios w w prawe udo, ale jego ostrze przecięło cienki materiał koszulki Harry'ego tuż obok szyi i delikatnie przejechało po jego skórze, sprawiając, że Łowca upadł i w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowało się ostrze, pojawiła się czerwona linia i nieprzyjemne pieczenie. - Jona! Chciałeś mnie zabić?! - Przyjaciel spuścił głowę, a kaskada przydługich już włosów zakryła całkowicie jego twarz. Brunet jednak nie był zły, po chwili uśmiechnął się promiennie. - To było świetne. Cieszę się, że mnie słuchasz. - Po chwili znów stał na nogach i z bananem na twarzy objął swojego rówieśnika i ruszył do przodu. Siedli pod niewielkim drzewem i rozmawiali o różnych sprawach. Po jakichś czterdziestu minutach pojawił się portal, który po raz kolejny zabierał jego najlepszego kompana, ale sam Harry nie miał mu za złe, że nie mogą sp,ędzać ze sobą tyle czasu, ile by pragnął. W końcu przyjaciele wybaczają sobie prawie wszystko." ... "...Mam w sobie krew Demona, tak mówi Tessa. - Harry postanowił być w pełni szczery ze swoim przyjacielem. - Ale podobno również Anioła i najdziwniejsze, że ona nie zredukowała tamtej posoki i to przez to mam tyle siły i te umiejętności. - Nie martw się, ja też posiadam domieszkę demonicznej posoki w sobie. Różnica między nami jest taka, że ja nie mam dodatkowej ilości krwi Anioła. - Uśmiech jego przyjaciela był przygaszony. - To nie znaczy, że jesteś zły Jona... Znam Cię i mogę to wykluczyć..." - Czy to o Tobie mówiła ta kobieta? Czy to ty jesteś tą "czernią"? Kto w takim razie jest "bielą"? KOMENTARZ PAŹDZIERNIKA 2017. "Skoro tak twierdzisz... Będę czekać cierpliwie. Niech Bóg(ty)mi to wynagrodzi!" - A. Księga I : Rozdział 7 Wiśniowa taksówka Ostrzegam Was Ludziki. To jest najdłuższy rozdział chyba, bo liczy około 2800 słów... Ps. Wiem, że rozdziały są na razie spokojne i mdłe, może dla niektórych śmiertelnie nudne oraz chorobliwie dla Was brakuje Clary, ale poczekajcie, okey ? Następne już będą lepsze... Mam nadzieję. - Gdzie jest Henry ? - zapytała po chwili ciszy Jia patrząc nieco twardo na Maryse. - W swoim pokoju. Mogę po niego pójść - zaproponowała odwracając się już do wyjścia. Chciała wyjść z tego pomieszczenia. Nagromadziło się w nim zbyt dużo napięcia, głównie spowodowanym wspomnieniem dni Kręgu, które w perspektywie dzisiejszych wydarzeń były dniami straconymi, przeklętymi dla każdego, kto był w bibliotece. Zerknęła na Jię, która rozmasowała skórę na skroni drobną, delikatną dłonią, na której widniały małe blizny i zawijasy czarnych run. Maryse pomyślała, że gdyby nie jej upór i niezachwiana wiara w Valentine'a wtedy, może by miała szansę być na miejscu Jii, ale sama siebie skreśliła. Zaufała diabłu i prawie sprzedała przyszłość całej swojej rodziny. - Nie trzeba... Zaprowadź mnie po prostu do niego. Muszę powiadomić go o całej sytuacji i zwrócę mu przy okazji uwagę na to jak ma się zachowywać i o co może lepiej nie pytać od razu. Ta sprawa jest niezwykle ważna, więc mam nadzieję, że mu pomożecie i że będę dostawała szczegółowe raporty. Nie możemy pozwolić aby Podziemni myśleli, że mamy tego chłopca gdzieś, albo gorzej, że maczaliśmy w tym palce. Zwłaszcza, że niedługo będą znowu podpisywane Porozumienia. - No i Valentine wraca, więc łatwo mogą uznać nas za wrogów ze zwykłego strachu - zauważył Robert stukając nerwowo w blat biurka. - Zgadzam się. W dodatku stało się to raczej pod naszym nosem, więc mogą uznać, że nie stanowimy dostatecznej ochrony dla nich - dodał Hodge. - Jeśli pozwolisz Jio, to wyślę wiadomość do Miasta Kości, z zapytaniem, czy mają już jakieś ustalenia. Jeśli się czegoś dowiem od razu przyjdę do pokoju Henry'ego i powiadomię was o wszystkim... Musimy wiedzieć w końcu czego albo kogo szukamy... - Valentine może użył demonów, aby nie zostawić swoich śladów... - zastanowiła się Maryse. - Możliwe, że będą ich ślady na trasie tego chłopca. Mógł ich użyć, żeby go tu zagonić, jak zwierzynę. - Henry to sprawdzi - mruknęła Jia i spojrzała na Maryse, która od razu zrozumiała, że ma ją teraz zaprowadzić do chłopaka. Wyszła z biblioteki gorączkowo myśląc dlaczego idąca za nią kobieta nie ufała im na tyle, aby przy nich rozmawiać z Henrym, czy choćby pozwolić go zawołać ? Możliwe, że w świetle wydarzeń byli podejrzani przez Clave, ale Jia to w końcu prawie rodzina. Tylko dziś od razu zaczęła zachowywać się tak profesjonalnie odcinając się od nich, jak od jakieś zarazy, która mogłaby ją jakoś splamić. Dlaczego w ogóle Clave ich podejrzewało po 10 latach przykładnej służby mającej odkupić winy i zadośćuczynić za błędy młodości. Przełknęła ślinę, próbując przełknąć gulę, jaka wytworzyła się w jej gardle. Zerknęła na Jię, obawiając się, że mogła odczytać jej myśli i obawy, odebrać je jako przyznanie się do winy, do spiskowania z Valentine'em, być może nawet ukrywania go. Kiedy dotarły do pokoju nastolatka zobaczyły Churcha, który wylegiwał się pod drzwiami blokując przejście. - Church, wynocha - warknęła Maryse, próbując go przesunąć stopą, ale kot uderzył łapą z wysuniętymi pazurami w jej but przerywając próbę. - Zrobię z ciebie kiedyś worek na śmieci, przysięgam - jęknęła zła powtarzając próbę przesunięcia go, która tym razem o dziwo udała się. Kot miauknął, po czym wstał i usiadł koło drzwi spoglądając na nie. - Paskudne, wieczne kocisko - prychnęła pukając. - Proszę ! Nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi ale zanim weszła do środka Church już był w środku. Podszedł do Henry'ego, który leżał na łóżku wpatrując się w ekran telefonu i wskoczył na miejsce obok niego zwijając się w kłębek. - Polubił cię... To niezwykłe w przypadku tego kota, który nienawidził chyba wszystkich... Konsul chce z tobą porozmawiać, więc zostawię was samych - powiedziała Maryse zanim on otworzył choćby usta, po czym od razu wyszła. - Dzień dobry ? - mruknął siadając na łóżku, odkładając telefon na szafkę. - Chodzi o moje zadanie ? Jakieś zmiany, poprawki ? - Dziś do Instytutu zawitał Pierwszy ze stada z China Town... To Lucjan Graymark, teraz znany jako Luke Garroway, były parabatai Valentinne'a... Chciałabym, żebyś miał go na oku. Jego zachowanie... Nie wiem czemu ale sądzę, że coś ukrywa. - Oczywiście, ale do śledzenia potrzebne mi jest troszkę więcej informacji pani Konsul. Jak teraz wygląda, gdzie mieszka ? - Podszedł do niej i założył ręce na piersi. - Tu jest adres jego księgarni. Mieszka na jej piętrze. Na karteczce jest również adres, gdzie jest główna siedziba jego stada, jeśli tak można nazwać stary komisariat. Chciałabym, żebyś jeszcze dziś złożył mu wizytę w jego domu. Chodzi o zadanie standardowych pytań i zobaczenie, czy w jego domu nie ma nic podejrzanego, ale bardzo delikatnie. Nie chce aby się spłoszył. Musisz pamiętać, że pewnie będzie bardzo wyczulony. Są przesłanki, że Valentine niedługo się ukaże i pewnie będzie bardzo ostrożny... - Pani Konsul, nie mówi pani do jakiegoś amatora. Jestem specjalistom, jeśli o to chodzi. Mam być ostrożny i pytać o tego chłopca, żeby się rozgadał sam ? - Ten chłopiec to Jasper. - Oczywiście. Czy coś jeszcze ? - Weź ze sobą może Aleca. On... Zna się trochę na magicznych rzeczach i może coś wypatrzy, jeśli miałby coś do tajnej komunikacji. No i masz pisać raporty do mnie, jeśli chodzi o tą sprawę i... - I ? - Masz dalej pilnować Lightwoodów, ale... Masz do mnie najpierw pisać, jeśli wyda ci się to podejrzane, zrozumiano ? Henry spojrzał prosto w jej ciemnobrązowe oczy. Jia poczuła jak dreszcz przeszył jej ciało, kiedy zwykle ciepłe spojrzenie chłopca przeszyło ją sprawiając, że stanęła jak słup soli czując narastający niepokój, jakby bezbronnie stała naprzeciwko potężnemu demonowi. - Chodzi o to, że się przyjaźnicie, prawda ? Boi się pani, że zdradzą i nie chce pani, aby po pierwsze to zrobili, po drugie aby to wyszło na jaw, bo konsekwencje będą już bardziej niż poważne, racja ? Chce pani ich obronić, nawet przez nimi samymi i dlatego teraz prawdopodobnie bardzo chłodno się z nimi obeszła. Szykuje się pani na najgorsze, ale... - Skąd ty o tym... - zaczęła, ale Henry zaśmiał się tak czysto i prawdziwie, że nie miała pewności, czy to co słyszała, nie było jej przywidzeniem. - Łączę fakty. W dodatku nie urodziłem się wczoraj. To dość proste. Maryse wyszła stąd jak najszybciej, a przy mnie raczej nie ma powodów, aby czuć się niekomfortowo, a nawet gdyby to wie, że zdradziłaby się, że coś ukrywa, więc chodziło o pani obecność. No i w dodatku przyjaciółka tak oficjalnie o przyjaciółce ? Nawet jeśli w oficjalnej sprawie ? I przy mnie, który spędził pół życia w Idrisie i wie o różnych stosunkach miedzy ludźmi ? W dodatku jestem wychowankiem ulicy, więc coś wiem o ludziach. - Nie mów nikomu o tym, ale ja znam lepiej tych ludzi i wiem, że oni tego nie zrobią, a jeśli tak to musi być w tym ważniejszy powód niż Clave myśli. Oni nie są zdrajcami. - Rozumiem. Nic nie powiem. Jeśli to wszystko... - Do widzenia - powiedziała i wyszła, czując dreszcze spowodowane przez jego spojrzenie. Wyszła z pokoju, w którym zapanowała niczym nie zmącona cisza. Chwilę nasłuchiwał. Spojrzał na kota, który zwinął się w kłębek i spał na jego łóżku. - Tylko nie wygadaj nikomu - mruknął do niego biorąc telefon do ręki. Zadzwonił pod niezapisany numer. Po trzech sygnałach ktoś odebrał. - Dawno nie dzwoniłeś - usłyszał cichy głos. - Nie miałem okazji... Jestem tu - powiedział szybko, chcąc od razu wyrzucić potok słów cisnących mu się na usta od wczoraj. - Wiem. Powiedzieli mu, a on mnie. - To czemu nie zadzwoniłaś ? - Nie wiedziałam kiedy. Nie chciałam podejrzanych telefonów... - Pozdrów ją. Zaczynamy niedługo. - wyszeptał. Rozłączyła się bez słowa, ale on wiedział wszystko już. Leżała na łóżku przyglądając się dwóm lakierom do paznokci. Nie umiała wybrać koloru, co się rzadko zdarzało, ale jednak zdarzało. W końcu zdecydowała się na szary kolor i już miała otwierać lakier, żeby pomalować sobie paznokcie, kiedy usłyszała pukanie. Odstawiła lakier i podeszła do drzwi. Otworzyła je i pierwsze co poczuła, to miękka sierść ocierająca się o jej kostkę. Church. - Isabelle, czy nie wiesz może gdzie jest twój starszy brat ? - zapytał Henry uśmiechając się do niej, w sposób, w jaki od razu powodował, że wydawał się jej tak znajomy. - U Magnusa - odpowiedziała szybko. - A co ? Chciałeś potrenować, czy pomoc w czymś ? - Muszę jechać do Pierwszego z China Town... I wiesz, nigdy nie byłem w Nowym Yorku, a w dodatku Jia powiedziała, że może mieć jakieś magiczne przedmioty i Alec by to zauważył... - Ja też ci mogę pomóc - powiedziała całkowicie zapominając o zamiarze malowania paznokci. - Alec może za długo nie wrócić, więc kiedy idziemy ? - Woah, szybka jesteś - powiedział przeczesując włosy, które opadły mu na czoło. - To może za jakieś pół godziny, pasuje ? Przed Instytutem. - Oczywiście, tylko gdzie on teraz mieszka ? - Wiesz już kto nim jest ? - zapytał cicho. - Lucjan Graymark... Mama mi powiedziała... Znałam go, z resztą wszyscy w tym Instytucie oprócz Maxa... - Max urodził się po rozpadzie Kręgu tak ? - zapytał ściszając głos i minimalnie zbliżając się do niej. - Tak. Niewiele wie o tym i wolimy, żeby tak zostało. - Oczywiście Isabelle - powiedział miękko, po czym zmarszczył czoło. - To za pół godziny. - Och, tak oczywiście. Pół godziny i idziemy - powiedziała już bardziej do siebie, bo on już odwrócił się i odszedł do swojego pokoju. Zamknęła drzwi i chwilę oparła się o nie. Przegryzła wargę i dopiero po chwili zauważyła Churcha, który leżał na łóżku i pilnie się jej przyglądał. - No co ? Nie oceniaj mnie, okey ? Wiem, że Alec, gdyby była taka potrzeba, pojawił się tu w pięć minut, ale nie ma takiej potrzeby. Dbam o jego związek i tyle sierściuchu ! Mężczyzna stał nad ekspresem z kawą czekając aż, wydający mu się w tej chwili niemal anielskim, napój będzie gotowy. Zerknął na zlew z niepozmywanymi od wczoraj naczyniami. Westchnął widząc kubek ze śladem czerwonej szminki, dowód na to, że tu była. Uśmiechnął się lekko. Ekspres zaparzył już kawę. Zbliżył kubek do ust, ale kubek zamarł zanim choćby kropelka płynu dostała się do jego ust, gdyż nagle zadzwonił telefon. Odstawił kubek na blat i zerknął na wyświetlacz telefonu. Lekko zdenerwowany odebrał. - Ukryj rzeczy - zabrzmiała krótka komenda, po której osoba, po drugiej stronie rozłączyła się. Znów spojrzał na zlew. Kubek z jej szminką musiał zniknąć... - To bierzemy taksówkę ? - zapytał, kiedy Isabelle pojawiła się w drzwiach Instytutu. Zerknął na nią. Miała buty na obcasie i długie rurki. Luźna, czarna koszulka na ramiączkach odsłaniała jej runy, a naszyjnik z jej czerwonym rubinem błyszczał w świetle słońca. Związała czarne włosy w wysoką pytkę, która spadła na jej plecy. - Chyba tak. Jeśli chcemy trafić tam dość szybko... - To gdzie najlepiej złapać ją ? - Po co łapać... ? - zapytała klikając coś w telefonie. - Mam tu numer do jednego taksówkarza, który dodatkowo może nam coś powiedzieć... Charlie ? Jesteś wolny ? Możesz pod Instytut wpaść, mam kurs... Tak, zapłacę ci z góry, ale jeśli odpowiesz na dwa, może trzy pytania... Już o tym wiesz ? Tak, prowadzimy tę sprawę... Ale ? Dobra. - Będzie ? - Tak, tak... Masz pieniądze, gdyby co ? - Oczywiście. Clave może jest okrutne, ale kasę czasem nieźle sypie... To kim jest ten taksówkarz ? Jakiś bliski przyjaciel ? - Niezbyt. To raczej przyjaciel, przyjaciela... - Podziemny ? Wilkołak ? - Niezbyt. To pół-wilkołak - mruknęła i kopnęła kamień, który potoczył się kilka metrów. - Jego ojciec miał kiedyś stado, ale odstąpił władzę. Związał się z Przyziemną ze Wzrokiem. Prosta historia. - Takie są czasem najlepsze... Wszystko łatwe, bez zawiłości, bez minimalnych tonów szarości, które skrywają w sobie wszystko to co ważne, bez jakiś spektakularnych wzlotów i upadków, które powodują w człowieka co najmniej zawał... Szkoda, że życie Nefilim, nie może być prostą historią... - Nie chciałbyś, aby twoje życie było pełne niespodzianek ? - zapytała i spojrzała na niego nie ukrywając swojego zaskoczenia. - Zaskakujące ? Chciałbyś życie bez walki, bez polowania na demony ? Przecież wiedziesz naprawdę ciekawe życie. W końcu Clave uważa cię nie tylko, za najlepszego Nefilim naszego pokolenia, ale ma do ciebie także zaufanie i powierza tak ważne zadania mimo tego, że masz 17 lat. - Wiesz, czasem chciałoby się trochę... Prostszego życia... Słuchanie o tak, niesamowitym życiu, może i jest przyjemne, ale prowadzenie go to inna sprawa... Sama pomyśl, czy jeśli ktoś myślałby o tym, aby zamienić się ze mną, musiałby wziąć pod uwagę to, że nawet posiadanie dziewczyny może być kłopotliwe, bo ciągle gdzieś wyjeżdżam... I czasem są to tylko tygodniowe wyjazdy, ale na przykład ten ? Mam tu być do odwołania, czyli może nawet do rozwiązania tej sprawy... A czy ona mogłaby być tu ze mną to zupełnie inna sprawa... - Cóż, to faktycznie może być kłopotliwe... Charlie przyjechał - powiedziała urywając temat. Wskazała na wiśniowy samochód z typowym dla Nowego Yorku oznaczeniem taksówki, ale właśnie ten wiśniowy kolor zaburzał tu wszystko. Przez otwarte okno widać było kierowcę, może 20-letniego chłopaka z długimi, czarnymi włosami i ciemniejszą karnacją, ubranego w bordową koszulkę. Na ramieniu, które wystawił poza samochód widać było tatuaż - wilka, który wył do księżyca. - To jest taksówka ? - zapytał Henry wpatrując się w kolor samochodu, kiedy oboje szli w jego kierunku. - Jeśli chcesz żółtą to łap jakiegoś Przyziemnego - mruknął zachrypniętym głosem. - Spodziewałem się auta w gorszym stanie, po usłyszeniu słowa taksówka... Nawet nie chcesz wiedzieć jakim gruchotem, który zwał się dobra taksówką, jechałem w Ameryce Południowej... - mruknął i wsiadł no tyle siedzenie, koło Izzy. Biała tapicerka wiśniowego auta była czyściutka i niemal pachniała nią. Zupełnie jakby przed sekundą zakończyło tu się kompleksowe czyszczenie. - To teraz dwa pytania - mruknął Charlie patrząc na nich przez przednie lusterko. - Gdzie mam jechać i kto płaci z góry ? Henry bez słowa podał mu karteczkę z adresem księgarni oraz banknot z dość dużym nominałem. - Nie mam jak wydać - mruknął pół-wilkołak widząc banknot. - Napiwek - rzucił hasłowo Henry stukając palcami o drzwi auta. - Za ile będziemy ? - Pewnie za kilka pytań. Prowadzisz tę sprawę ? - zapytał zamykając okno. - W imieniu Konsula - dodał zerkając przez okno. - Skąd wiesz ? - W Świecie Cieni takie rzeczy szybko się rozchodzą. Mój ojciec mi powiedział, a sam ponoć dowiedział się od faceta, u którego pracuje... - Przyziemnego z Wzrokiem, który był często odwiedzany przez Jaspera ? - Tak - powiedział po chwili ciszy. - Nie mogą się pogodzić z tym, że prawdopodobnie przez nich zginął... - Nie wiem, czy mógł przez nich zginąć. Ktoś raczej podrzucił ciało po sprawie... Czy pracodawca twojego ojca ma kłopoty ? - Sądziłem, że rozmawiamy o Jasperze... - Czy ktoś mógł go zabić, żeby wyrównać porachunki z twoim pracodawcą ? - zapytał jeszcze raz, trochę chłodniejszym tonem. - To nie musiał być Valentine, ktoś może się pod niego podszywać, albo po prostu mógł wykorzystać sytuację, żeby zrobić nas w konia, więc powiedz mi, czy on traktował go jak syna i ktoś mógł chcieć wyrównać tak rachunki ? Charlie nie odpowiedział od razu. Poprawił lusterko. Henry zobaczył jak lekko drapie swoją brew, po czym usłyszał jego westchnięcie. - Nie. On woli być na równej stopie ze wszystkimi, a jeśli ma jakieś zatargi to prędzej płaci. Ma kasę na czarną godzinę... Ktoś mu kiedyś zamordował dziewczynę, za błąd jego ojca. Ponoć od tamtego czasu zerwał z nim kontakty, zmienił nazwisko 7 razy i wprowadził twarde reguły pracy u siebie, ale to tylko plotka powtarzana wśród jego pracowników. Raczej stara się być cieniem, który nie umie nacisnąć na odcisk. Henry skinął głową i spojrzał na Isabelle, która delikatnie dotknęła jego dłoni. Dziewczyna rzuciła mu niema oburzone spojrzenie, na które jednak nie zareagował. - Czy twój ojciec ma kontakty ze stadem w China Town ? - Słabe. Czasem, ale to kontakty z pracy. - Znasz Lucjana Graymarka ? - Nie. To on jest podejrzany ? - zapytał zerkając na nich, gdyż stali teraz na czerwonym świetle - A Luke'a Garrowaya ? - od razu zapytał Henry patrząc na drogę, a nie na pół-wilkołaka, który nieco gwałtownie ruszył. - To przywódca stada w China Town - powiedział pochmurnym głosem. - Jaka panuje o nim opinia ? - Dobry przywódca, spokojny, wszystko rozwiązuje na chłodny umysł, ciepły, pomocny... Moja dziewczyna jest z jego stada. Mówi, że jeszcze nigdy nie spotkała osoby, która byłaby dla niej tak ojcem, jak on... Nie ma dzieci, żony, dziewczyny... Jest sam, ale nie jest samotnikiem. Raczej wyciszonym, spokojnym facetem, który ma dla każdego wiele ciepła. - Nie ma z nikim zatargów ? To nie mógł być atak w niego ? Podważenie jego kompetencji ? - Nie. Każdy ze stada go lubi i szanuje. - Często odwiedzasz jego księgarnię ? - Stąd wiesz, że ją odwiedzam ? - Dłużej patrzyłeś na banknot niż na adres i ani razu nie sprawdziłeś, czy dobrze jedziesz, a robisz to bardzo pewnie, znając drogę na pamięć, więc ? - Moja dziewczyna nie mogła znaleźć pracy i jakiś czas pomagała mu w księgarni. Dowoziłem ją i odbierałem. Mieszkamy razem... - Gdzie teraz pracuje ? - Jest barmankom u Steve'a. - Jesteśmy - przerwała Isabelle okazując szyld księgarni Luke'a Garroway'a. Księga I : Rozdział 6 "Zapadła cisza" Co tam ludziki ? Piątek 13 dał się we znać, czy jednak wszystko poszło gładko ? No mam nadzieje, że tak i cali siądziecie teraz do czytania kolejnego rozdziału. Maryse zeszła do Sanktuarium. W środku czekał już Cichy Brat Jeremiasz i jej mąż. Zakonnik pochylał się nad ciałem chłopca, z wielkim zainteresowaniem przesuwając palcem o pergaminowej skórze po wypalonym symbolu Kręgu, który widniał na szyi. Przesunął ręką po czole chłopca odgarniając platynowe włosy i na chwilę otworzył jego powiekę, po czym zamknął ją i zrobił krok w tył. Wasza obawa, że mógłby być to Jonathan jest w pełni uzasadniona. Platynowe włosy, jasna cera... Gdyby nie oczy, można by było tak uznać - rozległ się w jej głowie jego spokojny głos. - Nigdy wcześniej się tak nie bałam - wyszeptała i podeszła do starego, kamiennego ołtarza, który został tu przyniesiony wiele lat przed tym, jak z mężem objęła Instytut. Przesunęła wzrokiem po szczupłym ciele nastolatka. W pierwszej chwili kiedy go zobaczyła serce jej prawie stanęło na myśl, że oto znalazła pod drzwiami martwego Jonathana Morgensterna, gdyż kolor włosów, cera i bransoletka oraz ten przeklęty symbol Kręgu by się zgadzał. Nie umiała powiedzieć jaką poczuła ulgę, kiedy Robert spojrzał w jego martwe oczy i zamiast zieleni zobaczył ciemną tęczówkę ze złotą obwódką zdradzającą likantropizm. Ale to była tylko chwilowa ulga, gdyż zaraz zdała sobie sprawę, z tego, że musi zgłosić to Clave, powiedzieć, według prawdy, że do ciała doprowadził ją magiczny kot, a potem zadzwonić do stada z China Town, jedynego większego stada w Nowym Yorku i zapytać, czy nie zaginął żaden młody wilkołak. Czuła niemal gulę w gardle kiedy szukała w książce z adresami i numerami do ważniejszych Podziemnych numeru do "Szmaragdowego* Wilka". Nie wiedziała co powiedzieć, kiedy ktoś odezwał się po drugiej stronie. - Tu Maryse Lightwood... - zaczęła. - Szefowa Instytutu ? Mam nadzieję, że to ważne o tej porze, bo może nie uwierzysz, ale wilkołaki też śpią w nocy... - mruknął zaspany, chropowaty męski głos. - Czy mogę z Pierwszym ? - zapytała po sekundzie ciszy. - Nie ma go. Tu Drugi, Alaric. Przekaże mu jeśli to coś naprawdę ważnego... - Znalazłam pod schodami... Martwego chłopca. Wilkołaka. Platynowe włosy, jasna cera, ciemne oczy... Szara bluza, spodnie i trampki całe mokre. Na nadgarstku miał bransoletkę. Czy jest jednym z was ? Jest z waszego stada ? - zapytała powoli, starając się, aby nie powiedzieć zaraz, że miał na szyi wypalony symbol Kręgu. - Bransoletka ? - zapytał wilkołak po drugiej stronie. Słyszała szuranie, jakby osuwał się po ścianie, lub przesuwał coś, co było na stole, gdzie stał telefon. - Czy... Czy była z zawieszkami ? Tablice z symbolem księżyca, gwiazdy, słońca i... - Wilczą łapą - dokończyła. Nastała chwilowa cisza w telefonie. Usłyszała krzyk mężczyzny skierowany do kogoś ze stada. - To Jasper... Zadzwonię do Pierwszego. Rano odbierze ciało... - Alaric... - wyszeptała przypominając sobie imię likantropa. - Instytut zaczął śledztwo. Poprosiłabym, aby pierwszy rano był w Instytucie. Obiecuje wam, że ciało Jaspera oddamy wam jak najszybciej, ale... Cisi Bracia muszą go zbadać. Chcemy ustalić co mu się stało, obiecujemy, że... - Nie czaruj - mruknął. - Zadzwonię do Pierwszego i mu to wszystko przekażę. To on będzie z tobą to uzgadniał, ale radzę, abyście nie robili na nim jakiś eksperymentów. Porozumienie niedługo ma być znowu odnawianie... - mruknął i rozłączył się. - Maryse, czy wszystko w porządku ? - zapytał Robert kładąc dłonie na jej ramionach. - Myślałam o tym wilkołaku. Jestem pewna, że oni już myślą, że to nasza sprawka. Każdy słyszał już pogłoski, że on wrócił... - Poczekamy, aż Pierwszy przyjedzie i wtedy się pomartwimy - mruknął po czym podszedł do ciała chłopca i delikatnie podniósł je aby, zanieść do powozu Cichego Brata. Henry położył się na łóżku i spojrzał na sufit, na którym grało teraz dogasające światło nocy nowojorskiej i wstający dzień. Bawił się swoim sygnetem uporczywie myśląc nad sytuacją, jaka mogła rozegrać się pod schodami Instytutu oraz jak to wpłynie na jego zadanie. Cóż, teraz przynajmniej oficjalnie przynajmniej dostanie inne zadanie i Jace może w końcu mu odpuści choć wcale jeszcze nic nie zrobił. Westchnął i przewrócił się na bok. Zerknął na nierozpakowane jeszcze rzeczy. Był pewny, że nie przeniosą go, ale mimo to nie chciało mu się rozpakowywać tego wszystkiego. Lekko uśmiechnął się widząc wybrzuszenie na torbie, które było spowodowane jego szkicownikiem i piórnikiem z akcesoriami do rysowania. Leniwie wstał z łóżka i podszedł do bagażu. Delikatnie odsunął zamek i wyjął najpierw najzwyklejszy, czarny piórnik z podstawowymi przyborami do rysowania, a potem czarny szkicownik. Przesunął po jego okładce bardzo delikatnie, z sentymentem, który zawsze odczuwał biorąc do ręki ten specjalny dla niego przedmiot. Nie oddałby go nawet za największe skarby świata. Otworzył go. Z prostego, niemal schematycznego szkicu uśmiechała się do niego twarzyczka piegowatej dziewczynki. Westchnął smutno patrząc na lekko krzywe oczy i pasemko włosów, które opadając na jej czoło bardziej przypominało bliznę, ale mimo tego był zadowolony z tej pracy, choć od jej narysowania minęło już prawie 7 lat. 7 lat. Prawie 2555 dni. Trochę ponad 61320 godzin. Ponad 3679200 minut z dala od niej, praktycznie bez kontaktu, widzenie jej tylko na nielicznych zdjęciach. Przez ten cały czas szkolił się, uczył, trenował, nabywał umiejętności potrzebne, aby w końcu wykonać zadanie jego życia. Spełnić swoje przeznaczenie, zakończyć niedokończone sprawy i przynajmniej zamaskować bliznę, zmazę, jaka została na jego duszy. Robert stał przed Instytutem, nad którym wreszcie skończyła się ta koszmarna noc i w końcu niebo zaczynało przyjmować coraz jaśniejszy kolor, nieco pomarańczowo-różowy wschodzącego słońca i błękit dnia. Neony zaczęły gasnąć, na ulice wychodziło coraz więcej Przyziemnych, rozpoczynających kolejny, zwykły dla nich dzień. Ptaki zaczynały śpiewać, a delikatny wiatr poruszał drzewami rosnącymi przy Instytucie. Mężczyzna jednak obserwował to wszystko nie z zachwytu, a z konieczności. Zatrzymywał wzrok na wszystkim co nie skierowałoby jego oczu w kierunku schodów, na których jeszcze kilka godzin temu leżał martwy chłopiec. Zimne, kamienne stopnie dalej nosiły na sobie jego krew, przypominającą widok jego sinego ciała. Cały czas uderzał stopą o ziemię, nie mogą spokojnie czekać na Pierwszego ze stada wilkołaków. Przy żonie zapewniał ją, że wszystko przebiegnie spokojnie i bez zbędnych scen, utarczek i kłótni, ale sam nie był tego taki pewien. Zachowanie Drugiego, jasno mówiło, że wilkołaki nie będą miały teraz za zadanie ułatwić pracy Instytutowi, a raczej oskarżyć go o zabójstwo jednego ze swoich, na dodatek nastolatka, który nie miałby szans w walce z doświadczonym i sprawnie bojowo Nefilim. Cała sytuacja była w bardzo niepokojących kolorach. Spojrzał chwilowo na drzwi Instytutu zastanawiając się o co Jia pyta Maryse i czy mają pomysł na wypadek, gdyby wilkołak byłby bardzo trudnym rozmówcą, któremu trzeba będzie przekazać informacje, że na szyi jego podwładnego był wypalony symbol Kręgu. Krąg. Przeszłość, która ciągle się za nim wlecze. Błąd młodości, który może zniszczyć nie tylko jego, ale całą jego rodzinę, obecnie cały jego świat. Złe decyzje, które zrobił na pewnym, niechlubnym dla niego teraz, etapie życia mogą teraz przekreślić szanse jego dzieci, zniszczyć jego rodowe nazwisko, którego historia nie oszczędzała pod względem wlotów i upadków. Zobaczył wreszcie parkującego po drugiej stronie ulicy vana, dość starego, nadgryzionego zębem czasu i użytkowania. Przełknął ślinę czekając, aż ktoś z niego wysiądzie. Kiedy kierowca pojazdu zrobił to, Robert sądził, że widzi ducha przeszłości, kolejnego, który postanowił przypomnieć mu co za symbol był mu boleśnie usuwany. - Coś długo ich nie ma - zauważyła Jia, przerywając ciszę, jaka zapadła w bibliotece. Oparła łokcie na blacie potężnego biurka, przy którym siedziała i spojrzała na Maryse i Hogde'a. Szefowa nowojorskiego Instytutu niespokojnie siedziała na fotelu cały czas nerwowo poruszając stopą i co kilka sekund patrząc na drzwi, zupełnie jakby co chwila słyszała kroki męża prowadzącego do nich Pierwszego z stada wilkołaków. Hogde natomiast siedział sztywno na kanapie wpatrując się w swoje dłonie, jakby widział w nich odpowiedź na wszystkie nękające ich pytania. - Pójdę zobaczyć co się dzieje - powiedziała Maryse chcąc wstać z fotela, kiedy drzwi się otworzyły. Najpierw pokazał się w nich Robert, nieco blady, jakby po spotkaniu z duchem. Po chwili jednak dla wszystkich było jasne, dlaczego tak wyglądał. Za nim bowiem stał żywy duch ich przeszłości. - Lucjan Graymark - wyszeptała Jia patrząc na brązowe, nierówne, kręcone włosy i niebieskie oczy, które w przeciwieństwie do oczu innych, wyrażały spokój, ale również wielki smutek. Pod nimi były cienie, które zdradzały nieprzespaną noc, co nikogo nie dziwiło, mimo zaskoczenia wiążącego się z pojawieniem się tej postaci. Miał wymięte, stare jeansy i flanelową koszulę, która tak jak spodnie wyglądała, jakby dawno nie spotkała żelazka. - Od lat już nikt tak do mnie nie mówi. Luke Garroway - przedstawił się i zszedł za Robertem po kilku stopniach do nich. - Pierwszy stada wilkołaków z China Town. Chciałbym zobaczyć Jaspera - powiedział patrząc na Jię, która nie mogła, tak jak inni wydobyć z siebie słowa. - Nie żyłeś... Zginąłeś przecież... Ponad 10 lat temu... - wyszeptał Hogde w końcu. - Nie. Valentine sądził, że mam romans z Jocelyn. Wystawił mnie na polowaniu na... - prychnął kręcąc głową. - Wilkołaki. Zmienili mnie, zamiast zabić... Dowlokłem się do domu Morgensternów... Valentine dał mi sztylet i kazał mi się zabić... Wtedy jeszcze nie zrozumiałem, że zrobił to specjalnie. Jak widać nie zrobiłem tego. Najpierw chciałem zabić tego, który mnie przemienił. Odnalazłem stado... Pierwszy mi to zrobił. Wyzwałem go na pojedynek i wygrałem. Nie miałem pojęcia, że przez to stałem się ich liderem... Kiedy dali mi to do zrozumienia zacząłem nowe życie. Wyniosłem się z Idrisu, kiedy dowiedziałem się, że Valentine uciekł, a Krąg się rozpadł. Nie chciałem być blisko takich wydarzeń, więc przybyłem tutaj, jakieś 10 lat temu. Zdobyłem nowy klan i zaszyłem się w kraju, gdzie każdy jest u siebie według Przyziemnych. To wszystko, a teraz chce zobaczyć Jaspera. - Przez 10 lat żyłeś pod naszym nosem ? - zapytała Maryse niemal z wyrzutem. - Sam nie wiedziałem, że to wy tu jesteście. Co prawda słyszałem pogłoski, że to wy już wcześniej, ale jakoś nie chciałem w to uwierzyć, mimo tego, że kilkoro przyjaciół marudziło mi, że ktoś od was łatwo wykorzystuje powodzenie nawet na Podziemnych... - Jace - prychnęła Maryse zakrywając dłonią oczy. - Pewnie on... - Raczej nie tylko, bo chyba on nie jest szatynką, choć mnie to nie interesuje, sprawy szczeniaków to sprawy szczeniaków. - Oprócz tego nastolatka, który jest teraz w Mieście Kości ? - zapytał Robert. - Jasper był jedynym z najspokojniejszych. Jego matka straciła męża przez nas, zginął z ręki Valentine'a... Myślicie, że jak się czuła wiedząc, że jej syn, jedynak, został znaleziony martwy pod Instytutem ? Pół nocy spędziłem przy niej bojąc się, że zrobi coś głupiego. Z resztą w tej chwili również są przy niej... - Widać, że ktoś dobrze wybrał cel - mruknęła Jia przeplatając palce. - Nie powiedziałaś, czemu tu jesteś - zauważył Luke. - Lightwoodowie rozumiem, są szefami. Hodge też nie powiedział czemu tu jest. Ja powiedziałem, wasza kolej. - Jestem Konsulem. Prowadzę tę sprawę razem z Instytutem - powiedziała i spojrzała na niego. W jego spojrzeniu od razu zobaczyła zdziwienie, ale niczego nie skomentował. - Zostałem tu zesłany. Nie mogę opuścić tego miejsca - powiedział Hogde. - A teraz powiedź, co ten chłopiec robił w tej okolicy ? - Nie mam pojęcia. Miał dostarczyć wołowinę, zamówienie, które czasem przyjmujemy, ale do innej części miasta. W ogóle to było bardzo blisko, może dwie przecznice od China Town. Martwili się, kiedy nie wrócił, ale ktoś wpadł na pomysł, że pewnie poszedł do przyjaciela, Przyziemnego ze Wzrokiem, syna jednego z handlarzy magicznymi przedmiotami, pewnie macie go jak o informatora. Dopiero po twoim telefonie Maryse zrozumieliśmy, że to jednak nie to... - Nie dzwoniliście do tego chłopca ? - zapytała Jia, zaskoczona brakiem reakcji wilkołaków. - Jasper czasami tak robił... To było w jego zwyczaju... Bardzo często traktował Petera jak ojca, skoro swojego nawet nie pamiętał... - Lucjan... Luke. Czy Valentine, albo Jocelyn kontaktowali się z tobą ? Wszyscy zobaczyli jak brwi wilkołaka uniosły się, a on sam nie ukrył swojego zdziwienia. Po chwili jednak widocznie oburzył się. - Myślicie, że żyłby gdyby się ze mną skontaktował ? Zmienił mnie w wilkołaka, zniszczył całe dotychczasowe życie, a wy myślicie, że go na herbatkę będę zapraszał ? Rozerwałbym go na strzępy, wyrwałbym mu wszystkie organy wewnętrzne, rozszarpałbym, za to co mi zrobił - warknął, powodując, że Jia sądziła, że zaraz stanie przed nią maszyna do zabijania w ciele wilka. - A co do Jocelyn... Kochała jego, nie mnie, podzielała jego ideały, więc niby jakim cudem chciałaby kontaktować się z brudnym, zapchlonym wilkołakiem ? Nie mającym dosłownie nic ? A z resztą, nawet gdyby mnie znalazła... Byłoby to już na marne. Nie jestem Lucjanem. Lucjan zginął podczas polowania. Zapadła cisza. - Doprawdy ? - zapytała cicho Jia. - Nie kontaktowali się z tobą ? Valentine był twoim parabatai, a Jocelyn i ty byliście od lat nierozłącznymi przyjaciółmi... - zaczęła przypominając sobie nierozłączną trójkę młodych Nefilim. - Nie przyswoiliście jeszcze, że jestem wilkołakiem ? Valentine wystawił mnie, kazał ze sobą skończyć, a Jocelyn... Gdyby mnie zobaczyła nazwałaby mnie bezwartościowym pchlarzem, pasożytem, którego należy usunąć. Sądzicie, że nie powiedziałaby tego ? - zapytał, po czym gorzko się uśmiechnął. - Ona podziela jego ideały, albo podzielała... Nie wiem. Nie znam ich od ponad 10 lat... Za to od tego czasu jestem Pierwszym w stadzie i mam za zadanie się nim opiekować, dlatego po raz ostatni mówię - chce zobaczyć Jaspera i zabrać jego ciało. Chcemy go pochować z godnością. - To zrozumiałe, ale najpierw chcemy wiedzieć co dokładnie mu się stało... - zaczęła Jia, ale przerwała widząc błysk w oczach Luke'a, błysk spowodowany nagłą, chwilową zamianą koloru jego tęczówek - z niebieskiej na żółtą. - Czemu mi nie mówicie ? - zapytał spokojnie. - Jestem zmęczony po tej nocy, całe moje stado ma żałobę i jest przestraszone. Mam dość gierek. - Miał symbol Kręgu na szyi. Musimy... To śledztwo oficjalne. W Instytucie jest pewien chłopiec, który będzie je prowadził w moim imieniu. To najlepszy Nefilim nowej generacji, wiele razy współpracował z Podziemnymi i wykonywał bardzo odpowiedzialne zadania. Zrobi wszystko aby... - Jak się nazywa ? Czy to Jace'a tak zachwalasz Jio ? - Nie. Henry Bellefleur... - Madeleine nie miała syna - zaprzeczył Luke marszcząc brwi. - Adoptowała go. Został znaleziony na ulicy Los Angeles. Jest bardzo utalentowany i na pewno doprowadzi tę sprawę do końca - zapewnił Robert widząc brak przekonania wilkołaka. - Dobrze. Tu macie adres mojej księgarni. Mieszkam na jej piętrze... - Nie mieszkasz, ze stadem ? - zapytała zdziwiona Maryse. - Nie. Wielu ze stada nie mieszka w starym komisariacie. To chyba normalne, czy dla was to dziwne, że wilkołak chce spać w ciepłym łóżku, w normalnej sypialni, a nie starej celi z materacem położonym na niezbyt czystej podłodze ? - Henry przyjedzie do ciebie. Porozmawiasz z nim o tej sprawie nieco później. Jest jeszcze wcześnie. Co do ciała oddamy wam je najszybciej jak się da. - Do widzenia. Trafie do wyjścia - zapewnił i wyszedł z biblioteki. *Zapomniałam jaki to był kolor po polsku... Wiem, że po angielsku to Jade Wolf, ale tłumaczy mi to jako nefrytowy zielony, a tam nie było nefrytu tylko inny odcień, więc jeśli ten szmaragdowy to błąd, to najwyżej poprawcie mnie w komentarzach, poprawie. Księga I : Rozdział 5 "Serio, tego nie rozumiesz ?" Hej moje kochane Ludziki !!! Wiecie jaka jest największa wada, mojego profilu w liceum - humana, jakby ktoś nie wiedział ? OGROMNA ILOŚĆ MATERIAŁU DO NAUCZENIA NA PAMIĘĆ ! I wiem, odezwie się teraz spora grupa ludzi, którzy powiedzą - wszędzie to jest. Ale nie wszyscy redagują sobie książkę, codziennie, żeby się przygotować do lekcji... Niech więc żyje 8 lekcji polskiego i 6 lekcji historii tygodniowo ! Nie, lubię to, ale sami wiecie, że bardziej lubię blogować. I po tym długim wstępie czas na sedno - 17 grudnia tego roku wybija mi 3 lata pisania blogów, głównie o DA - były inne, ale już ich nie ma :). No i pytanie do was - chcecie coś z tej okazji ? Nwm, czy coś co było na każdym moim blogu chyba, więc Dni, gdzie pytacie mnie o wszystko, są jakieś tapety, które możecie sb pobrać itd. itd. czy może chcecie jakiś live na Instagramie - isinusa00 przypominam - albo na Snapchacie coś - również isinusa00. Czy coś połączonego, nwm. Oczywiście, rozdział będzie bo to piątek, więc o to nie musicie się martwić. Ps. Wiem, że chcecie Clary, ale... Znacie mnie, co poniektórzy i uwierzcie. Na razie musi wam wystarczyć Lily na nagłówku. Przepraszam za utrudnienia, ale taki mamy klimat :). - Czy muszę na głos przyznawać mu rację ? - zapytał Alec podchodząc do swojego parabatai, który dalej leżał nieruchomo na ziemi wpatrując się w sufit niemal pustym, niewyrażającym żadnego uczucia spojrzeniem. - A czy możesz się zamknąć ? Lub nie. Powiedź mi dlaczego on radzi mi jak ocalić Morgensternów ? Przecież on jest od Clave, on... - Bo może, mimo iż ich nie znał i jest wysłany z rozkazu Clave, również nie wierzy w ich winę. - Podał mu rękę. Jace chwycił się jej i ostrożnie podniósł się nie dotykając wbitego, w przerwę między deskami, miecza. - Cóż, jestem przynajmniej pewny, że podłoga mu się nie podobała... - Mama będzie zła... - Albo uzna tę dziurę jako super miejsce na wetknięcie jakiegoś manekina na kiju, czy czegoś takiego... W ogóle gdzie Iz ? - Poszła z Henrym. Uwierz lub nie, ale wolała odprowadzić go do pokoju w taki sposób, żeby nie natrafił na mamę... Woli abym najpierw załatwił to z Magnusem... - Jak niby masz to z nim załatwić ? - zapytał Jace nie ukrywając zdziwienia. - Wymieni czarami deskę podłogową... Może mama się nie zorientuje. - Suma sumarum - dobrze, że Max tego nie widział. Nie popisałem się... Dałem się zrobić jak głupi dzieciak. - Wiem jak cię pocieszyć - powiedział Alec kładąc dłoń na jego ramieniu. - Nie ty pierwszy i nie ostatni z nim przegrałeś. Nie masz się co mazać, skoro przegrałeś z osobą, z którą przegrać wcale nie jest trudno. - Miło, że zaliczam się do długiej, według ciebie, listy pokonanych przez Henry'ego Bellefleur... Od razu mi się cieplej na sercu zrobiło - mruknął sarkastycznie kładąc swoje dłonie nad sercem i robiąc grymas, który miał być wyrazem ulgi. - A tak na serio - nigdy nie pisz przemów na pogrzeby... No chyba, że chcesz uciekać przed "pocieszonymi" żałobnikami. To już twoja decyzja. - Może i przegrałeś, ale twój humor jest po prostu w szczytowej formie. Może następnym razem też przegrasz z nim pojedynek, a później wystąpisz przed publicznością ? Zarobisz miliony. - Nie. Z większym powodzeniem zagrałbym... Hamleta. - A nie Rolanda ? Alec usłyszał parsknięcie. Jace powstrzymał się od śmiechu. Szatyn odwrócił się do niego i zobaczył jak ten przeczesuje swoje włosy i patrzy na niego z uśmiechem. - Ja nie umrę pod świerkiem ? Sosną ? - zastanowił się chwilę, po czym pstryknął palcami. - Sosną ! Ja nie umrę pod sosną... Co najwyżej pod wieżowcem, lub pod metrem... W końcu to Nowy York. - Ty naprawdę musisz częściej przegrywać. Twój humor jest wtedy czarny jak demon jakiś... - Zobaczymy jaki będzie twój, kiedy Maryse zobaczy tę dziurę... - Właśnie dlatego może już chodźmy stąd... Nie chce tu wtedy być, choć może nie przyjdzie. Dziś jest sobota, jutro niedziela, więc bez treningów... Mamy szanse, że się o tym nie dowie. - To głupie. My się tym przejmujemy, kiedy Henry to zrobił... - Ale to i tak będzie twoja wina, bo ty go sprowokowałeś do : a. pojedynku b. takiego rozwiązania. Gdybyś zamknął jadaczkę nic by się nie stało i ona będzie o tym doskonale wiedziała. Twoje złote usta są już zbyt słynne... - Och, daj mi w końcu spokój. I nie nazywaj mnie tak. To nie ja nakładam sobie tonę brokatu na twarz... - mruknął wychodząc z sali. - A potem obsypuje nim chłopaka, który wraca do domu wyglądając jak kula dyskotekowa... - Możesz się zamknąć ? - zapytał Alec, sprawiając, że Jace roześmiał się. Chłopiec szedł ulicą China Town. Dłonie miał w kieszeniach szarej bluzy z kapturem, która była już przemoknięta, tak jak trampki chłopca i nogawki jego spodni, ale mimo to nie przyspieszał kroku i nie specjalnie omijał kałuże. Na chwilę wyciągnął rękę z kieszeni, żeby zebrać platynowe włosy z czoła, z których woda spływała mu prosto w ciemne oczy. Wcisnął znów rękę do kieszeni, przy czym zabrzęczała jego bransoletka na nadgarstku. Kopnął puszkę prosto do kałuży, w której odbijał się jakiś nie zgaszony neon zamkniętego już salonu tatuażu. Wpadając do wody ochlapała buty jakiegoś mężczyzny. Chłopiec widział dokładnie jedynie właśnie te buty. Czarne, skórzane buty. Henry usłyszał dosłowne walenie w drzwi jego pokoju. Przekręcił się na drugi bok i chwycił telefon, który po raz pierwszy od jego wizyty we Francji był włączony. Odpiął go szybkim, nerwowym ruchem od ładowarki. Na wyświetlaczu pokazała mu się wczesna, nawet dla niego, godzina Jęknął, kiedy kolejny raz osoba za drzwiami uderzyła w nie. - Otwarte, do Miecza Anioła - warknął skopując z siebie kołdrę. Usiadł na krawędzi łóżka, kiedy do pokoju wszedł Alec, równie zaspany jak on, w luźnych, szarych spodniach i czarnej koszulce, w trampkach, których sznurówki, zostały wepchnięte do środka buta. - Moja mama woła. Chooodź - powiedział ziewając jeszcze. - Na Anioła, o czwartej rano ? Nawet ja nie wstaje przed szóstą z łóżka - burknął i wstał, po czym przeciągnął się i pochylił się po buty. Wsunął w nie tylko bose stopy, nie mając zamiaru nawet ich sznurować, gdyż nie sądził, aby chodziło o jakąś natychmiastową akcję, wymagającą opuszczenia murów Instytutu. - Nieee mam pojęcccia, ale taaakie poraanki sprawiają, żeeeeee - przerwał zasłaniając usta jedną ręką, kiedy po policzkach popłynęły mu dwie łzy od ziewania. Wytarł je drugą ręką. - Sorry, ale tak późno się położyłem, że nie wiem czy choćby dwie godziny spałem. - Magnus pisał ? Nie, żebym był ciekaw, ale... - Pisałem do niego o podłogę. Wolę, aby moja mama tego nie widziała - przyznał szatyn wychodząc z pokoju. Henry zamknął drzwi i rzucił mu szybkie spojrzenie. - Ale wiesz, że to ja biorę odpowiedzialność za te podłogę ? Zapłacę jak coś, czy... Poniosę konsekwencje... - Żartujesz ? Moja mama i tak zrobi kłótnie Jace'owi, za jego zachowanie. Zna go za dobrze i wie, że to on cię sprowokował do... Takiego środka. Pozaaa... Kurczę ! Poza tym podłoga i tak zostanie niedługo naprawiona, więc... - Faktycznie się nie wyspałeś - mruknął Henry i odgarnął szybkim ruchem włosy z czoła, po czym wetknął je za ucho, żeby nie wpadały mu w oczy. - Mam nadzieję, że to naprawdę ważne, bo już nie usnę... - Inaczej by raczej nie kazali by nas budzić tak wcześnie... Gdyby to było coś, co może poczekać to poczekaliby. - Oby - mruknął wchodząc do biblioteki. Pomieszczenie oświetlone było płomieniem na kominku, który się lekko tlił i kilkoma lampami, które rozwiewały cienie wczesnej pory. Maryse stała już ubrana przy kominku patrząc na Jace'a i Izzy, którzy już siedzieli na fotelach i w ciszy wymieniali się jeszcze zaspanymi spojrzeniami. - Jesteśmy już wszyscy. Mam nadzieję, że jesteście dość przytomni, aby wszystko zrozumieć... - Mamo, ale zanim zaczniesz krzyczeć... Magnus powiedział, że wymieni, albo naprawi tę dziurę w podłodze, więc spokojnie... - zaczął Alec opadając na kanapę, podczas, gdy Henry stanął za fotelem, na którym siedziała Izzy i położył swoje ramiona na oparciu wysokiego fotela, aby się oprzeć na nim i przez chwilę ukryć twarz w rękach. - Jaka dziura w podłodze ? - zapytała zaskoczona kobieta mierząc wzrokiem całą trójkę. - Jace, Alec, Izzy, Henry, co się stało, a o czym nie wiem ? - zapytała jeszcze raz widząc, że żadne nie ma teraz ochoty o tym mówić. - Nic wielkiego... Zepsułem podłogę pojedynkując się wczoraj z Jace'em. Po prostu wbiłem miecz w przerwę między deskami... - mruknął Henry, przeczesując swoje włosy i patrząc zaspanym spojrzeniem na Maryse. - Ale... Nie ważne. - Machnęła lekceważąco ręką drugą rozmasowując czoło, jakby dostała nagłego bólu głowy. - Mamy ważniejsze sprawy. Jakąś godzinę temu ktoś podrzucił nam pod drzwi Instytutu ciało nieletniego wilkołaka. - Kto o tej porze wychodził z Instytutu, że zostało to zauważone tak wcześnie ? I skąd wiadomo, że godzinę temu ? - zapytał od razu Henry, któremu na tę wieść od razu zapaliła się czerwona lampka w głowie, która go od razu rozbudziła. - Źle się wyraziłam. Godzinę temu znalazłam go z Robertem, a o jego ciele powiadomił nas... Wiem, że to zabrzmi teraz niewiarygodnie, ale Church. To kocisko w dość okropny sposób obudziło mnie i Roberta. Zaprowadził nas prosto do zwłok. On obudził Hogde'a, który zawiadomił Cichych Braci, a ja obudziłam Jace'a i Alec'a. Clave jest już zawiadomione. Niedługo przyjedzie Konsul Jia Penhallow... - To pewnie wampiry. Późna noc, wilkołak... Wszystko pasuje do nich - mruknął Jace przyglądając się zaspanym wzrokiem swoim paznokciom. - Musicie wiedzieć, że na szyi tego chłopca... Ktoś wypalił mu symbol Kręgu. Jeszcze przed dziewiątą zjawi się Pierwszy z pobliskiego stada, a przynajmniej powinien... - To już z nim rozmawiałaś ? - zapytał Alec rozbudzony już. - Na telefon, jaki mamy podany, odebrał Drugi... Pierwszego nie było, więc mam nadzieję, że dostanie informacje i powie coś więcej o tym chłopcu... A poza tym bardzo bym sobie życzyła, żebyście nie budzili jeszcze Maxa, zrobili sobie śniadanie, a kiedy on się obudzili zajęli się nim. Nie chce, aby się dowiedział o tym incydencie, zrozumiano ? - A Henry ? - zapytała Izzy, zanim chłopak otworzył usta, aby o to samo zapytać. - Nie wiem. Konsul odpisała, żeby był w pogotowiu, więc moim zdaniem najlepiej będzie jak zostaniesz w swoim pokoju, żeby cię nie szukać - zwróciła się prosto do niego, a on skinął głową na znak, że rozumie. - Pewnie będzie miała dla ciebie jakąś specjalną misję. - Jaka szkoda... Ledwie tu zanocowałeś, a oni już cię zabiorą... - mruknął Jace uśmiechając się złośliwie. - Nie sądzę Herondale. Nie zaczynaj nawet za mną tęsknić. Inkwizytor nie zmienia szybko zdania, więc pewnie będę miał zadanie tu, na miejscu. - I właśnie moja Arkadia się skończyła, zanim się zaczęła... - Och, nie przesadzaj. Jedna porażka z obecnie najlepszym Nefilim naszego pokolenia to prawie nie porażka. Z resztą, powinieneś to potraktować tylko jako rozgrzewkę lub lekcje. To nie było nic widowiskowego, ani specjalnie trudnego. - I tak kiedyś zmiotę cię z powierzchni podłogi, którą zepsułeś... - Do dyspozycji - odpowiedział uśmiechając się złośliwie. - Ale po pierwsze bez niszczenia podłóg, a po drugie nie w najbliższym czasie. A teraz do tematu - rozejść się cicho, bo ja muszę iść do Cichego Brata, który za chwilę przyjedzie zabrać zwłoki do Miasta, zbadać je pod kątem kto lub co i w jaki sposób zabiło tego chłopca. - To on jest jeszcze w Instytucie ? - zapytał Jace zatrzymując się wpół kroku, gdyż już chciał wyjść z biblioteki. - Nie możesz go zobaczyć Jace i nawet nie próbuj. Już samo to, że jedynym świadkiem i istotą, która znalazła ciało jest gruby, nieśmiertelny pers bardzo komplikuje sprawę. Inkwizytor i całe Clave jest teraz bardzo nieufne względem byłych członków Kręgu, a nawet ich dzieci, więc powstrzymaj się od głupstw i ryzyka na razie. - Naprawdę aż tak uczepili by się, gdybym zobaczył zwłoki, które zaznaczam, zostały znalezione na schodach naszego Instytutu ? - zapytał akcentując dość mocno słowo "naszego". - Serio tego nie rozumiesz ? - zapytał Henry, po czym prychnął. - Nawet jeśli chcesz to zrobić, żeby przynajmniej określić typ stworzenia, które to zrobiło, Clave oskarży cię, że zniszczyłeś ślady, albo coś podrzuciłeś, albo jeszcze, że podziwiasz dzieło kogoś, kogo znasz. Uwierz mi, mogą wysunąć takie wnioski, nawet jeśli nikomu spoza ich małego gremium, tego nie powiedzą. Znam sporą część tych gryzipiórków, na moje nieszczęście. Łatwo im wszystkim mówić o sytuacjach, w których nigdy się nie znaleźli, albo nie znajdą i nie mają o nich bladego pojęcia. Banda Cyceronów* i tyle - warknął Henry, po czym minął go i spojrzał na Maryse, która zmarszczyła brwi. - Będę siedział u siebie i czekał na świadka-kota, który pewnie po mnie wpadnie. - Tak. Prawdopodobnie to on po ciebie przyjdzie. - Miłego dnia, o ile jeszcze można go tak nazwać - powiedział i wyszedł z biblioteki nie zwracając uwagi na pilne spojrzenia wszystkich. *Banda Cyceronów - chodzi o to, że Cyceron, rzymski pisarz, mówca był po prostu hipokrytą, czyli jedno głosił, a robił drugie... A niby co takiego ? Cóż, mówił, że człowiek powinien być jak kamień i nie reagować na przeciwności losu... Kiedy zmarła mu córka przeżywał, cierpiał i kryzys - co jest normalne, ale wiecie... Mówił, że nie powinno to ruszać człowieka... A to tylko jeden z kilku takich przypadków jego twierdzeń, sprzecznym z zachowaniem.
- Zgadzam się... Jedno takie dziecko w drodze wystarczy - mruknęła Jocelyn, masując swoje skronie, jakby dostała ataku migreny. - Ale musimy coś zrobić, aby nabrali do nas przekonania. Takie debaty wiele nie dadzą... - Cóż, można spróbować triku, że każdy kto przerywa debaty, wprowadzając nowe tematy nie związane z dyskusją zostanie usunięty z sali... - Malachi, wybacz... Ale będziemy rozmawiać o moim parabati, pierwszym małżonku Jocelyn i... I osobą, która przemieniła Jonathana i Clary. Jak chcesz odseparować te tematy? Każdy od razu obali decyzję o usunięciu... -Luke ma rację - mruknął Robert. - Cóż, może zarządzić spotkania o ściśle określonej tematyce? - Widziałeś co się dzisiaj stało... - rzuciła Isabelle, przytulając się do Jonathana. - Nie rozumieją nas... Nie potrafią zobrazować sobie jaki naprawdę jest Jona, Clary... Po mieście rozeszły się plotki i każdy się boi. - Walka z plotkami to jak walka z wiatrakami - podsumowała Maryse. - To się nie uda, zwłaszcza, że nikt nie będzie nas słuchać. - Może powinniście przenieść się do mnie? Może gdyby więcej widzieli was w mieście... - To nic nie da - mruknął Luke. - I może źle zadziałać na Clary. Sam fakt tego, że się tutaj znajduje sprawia, że jest bliska paniki... Gdyby była w sercu miasta chybaby zwariowała... - Prawda... Niby większość czasu śpi, ale jak nie śpi jest bardzo poddenerwowana. Martwi się praktycznie o wszystko... - To nie służy, zwłaszcza, że jest w ciąży... - My coś o tym wiemy Jio... Lepiej więc, żeby została w rezydencji, a my z nią. Gdyby Valentine chciał ją albo dziecko nie damy mu nawet podejść. - Zwłaszcza Jace - prychnął Jonathan. - Chodzi za nią jak cień. - Ale co więc można zrobić? Siedzieć i mieć nadzieję, że wkrótce Łowcy zrozumieją, że podzieleni upadniemy? - To może im zająć sporo czasu Jio - zauważyła Maryse. - A my musimy działać teraz, jeśli nie chcemy dać Morgensternowi jeszcze większej przewagi... - Łatwo powiedzieć... To nie jest takie proste, żeby każdy przełamał swoje obawy... Morgenstern wielu skrzywdził, a obecność jego byłej rodziny może przywoływać przykre wspomnienia... - Jesteśmy Nefilim... To nie powinno mieć znaczenia... - Malachi wiesz, jak to jest... Praktyka, a teoria to nie to samo. Zanim mężczyzna odpowiedział, rozbrzmiało pukanie do drzwi. Konsul odsunął się od drzwi, przez które wszedł niski szatyn. Kiedy zobaczył, stojącego w pokoju Jonathana, jego dłoń spoczęła na rękojeści miecza, jednak nawet nie zacisnął na niej palców. Skinął Jii. - Pani Inkwizytor. Przyszła grupka Łowców, którzy chcą wnieść prośbę odnośnie propozycji Valentine'a Morgensterna. Bardzo chcą pani przedstawić to osobiście. - Ugh... Proszę, niech wejdą... My już skończyliśmy, więc... - Tak właściwie pani Inkwizytor - zaczęła szczupła kobieta o oliwkowej cerze, która przecisnęła się koło szatyna. - Obecność Konklawe Nowego Yorku mogłaby być nawet i wskazana. - Och... - Chcielibyśmy aby - zaczął łysy, umięśniony Nefilim, na czaszce którego wiła się runa Wzroku. - Ta niedorzeczna propozycja nie była nawet brana pod uwagę podczas obrad. Nie możemy brać pod uwagę układy z kimś takim, zwłaszcza, że zabił wielu naszych... Gdybyśmy układali z nim sojusze byłoby to uwłaczające wobec wielu rodzin, które ucierpiały poprzez jego działalność. - Teodor powiedział to zbyt ogólnikowo - prychnęła kobieta, która pierwsza weszła. - Nie będziemy się z nim układać, bo nie po to tu przybyliśmy. Naszym celem powinno być odebranie mu darów i... Cóż zabicie go. - Zgłaszam się do tego zadania i to bardzo chętnie. Mogę się nawet przejść kurs na kata - rzucił Jonathan, podnosząc rękę do góry. - Ty mój drogi... Ty, później masz rozmowę ze mną... - mruknął siwowłosy mężczyzna, wychodząc zza pary Łowców. - Samuelu... Ja... - Daruj sobie - prychnął. - Nie jestem głupi, żeby wiedzieć, dlaczego mnie unikałeś. Oczekuję na ciebie w sali... Tymczasem, chcę powiedzieć, że to, co stało się na poprzedniej naradzie nie będzie miało już miejsca. Jeśli mamy pokonać tamtego parszywca musimy być jednością. Wszelkie waśnie muszą odejść na bok, a jeśli ktoś nie może tego zrozumieć, powinien zostać odesłany do swojego Instytutu, aby pilnować swojego przyczółka, sponad którego nic więcej nie widzi. - Tak... Masz rację Samuelu - przyznał Malachi. Mężczyzna bez słowa skinął i odszedł korytarzem. Zachowanie to sprawiło jednak, że Jonathan spiął się cały. Miał ochotę pobiec za nim. Za trenerem, który nauczył go wszystkiego i był dla niego jak ojciec, nigdy nie pytając go o nic. Nigdy nie pytał dlaczego po walce ukrywał swoje oczy, zamykał się w pokoju, bądź czasami znikał bez słowa. Ufam mu na tyle, że nie pytał o to wszystko i zachowywał się tak, jakby nic z tego nie miało miejsca. Do teraz. - Nie musisz ze mną iść... To ja nabroiłem i muszę wybić to nawarzone piwo. - Jakbyś zapomniał już od jakiegoś czasu masz dziewczynę... - Izzy, o tobie nie da się zapomnieć... - Nie przerywaj mi. Masz mnie, więc idę z Tobą, bo cię kocham i powinnam stanowić twoje wsparcie, zwłaszcza w takich sytuacjach, więc nie uwolnisz się ode mnie. Przykro mi, ale nie mam zamiaru więcej cię zostawić. Wiem na co się pisze i z tego nie rezygnuje, rozumiesz mnie? - Tak... - Mam nadzieję, że bardzo dobrze, bo nie będę się powtarzać w tej materii. Tak więc... Samuel to twój trener? - Tak. Był dla mnie jak ojciec... Wiesz, uczył mnie wszystkiego od nowa. Pierwsze sztychy, kładka i łapanie równowagi... Nie miał pojęcia kim jestem. Sądził, że jestem przemienionym Przyziemnym, jak każdy. Stawiałem z nim pierwsze kroki, jako Łowca. Starałem się zapomnieć wszystkiego, czego nauczył mnie Morgenstern i zastąpić to wiedzą od Samuela. - Naprawdę nie miał pojęcia kim jesteś? - Nikt mu nie powiedział. Im mniej osób wiedziało, tym większa była szansa, że się nie wydam. Wiesz, środki ostrożności i inne tego typu sprawy, jak życie z podwójną tożsamością, ukrywanie siostry... - Wiem jakie to było dla ciebie trudne... - Czasem zastanawiam się, jak ja to wszystko robiłem... - mruknął z lekkim uśmiechem, który zaraz zgasł. - To tu... Nasza Akademia. - Myślisz, że... - Nie myślę. Po prostu tam pójdę i zobaczę co się stanie. Przewidywanie to specjalność Clary, nie moja. Nie będę wchodzić w jej kompetencje. - To idziemy - powiedziała, podchodząc do drzwi i z lekka pchając je. - Są otwarte... Kącik ust Jonathana podniósł się do góry, jakby w uśmiechu, jednak równie szybko opadł. Przełknął ślinę i ruszył ku wejściu. Przeszedł przez próg, a za nim Isabelle, rozglądając się po kamiennych ścianach Akademii, w której trenował kolejne pokolenia Samuel. Zimne, szare pomieszczenia oświetlone były przez lampy z magicznymi kamieniami, a na podłodze położony był ciemnoszafirowy dywan, przetarty już w wielu miejscach przez kroki dziesiątek Łowców, którzy przechodzili tędy w czasach świetności Akademii. Teraz to miejsce powoli podupadało. Rzadko kiedy decydowano się na użycie Kielicha, więc nie było potrzeby, aby to miejsce istniało, w takiej formule jak kiedyś - aby trenowało dziesiątki nowych Nefilim, którzy dopiero zapoznawali się ze Światem Cieni. Dzisiaj pozostał tu jedynie i aż Samuel. Najlepszy trener całych pokoleń, trenujący teraz nielicznych młodzian, a w zasadzie od pewnego czasu tylko jego. Chłopak jeszcze raz przełknął ślinę, kiedy zobaczył uchylone drzwi od sali treningowej. Przystanął na chwile. Nie wiedział czego się spodziewać. Nigdy nie zawodził Samuela, do tej pory. Unikał go, nie wiedząc jak powiedzieć mu tą prawdę, ale jego trener w końcu musiał go złapać. Alicante nie było nie wiadomo jak wielkie. - Dasz sobie radę. Uśmiechnął się przez słowa Izzy. To, że była niezwykle uparta bywał przekleństwem, ale teraz uznał to za błogosławieństwo, bo przez to, nie zostawiła go, mimo, że ją o to prosił. Odchrząknął i ruszył do przodu. Pchnął barkiem drzwi, tak jak zwykle. Jak zwykle znowu zaskrzypiały, niczym starzec zmęczony swoim długim życiem, pełnym trudów i upadków. Rozejrzał się po sali. Duża, w przeciwieństwie do reszty budynku była wyłożona parkietem z ciemnego drewna, a ściany pokrywały szare, wyblakłe ściany. Na środku sali, w nakreślonym czerwonym okręgu stał Samuel, trzymając swój miecz. Patrzyli przez chwilę na siebie. - Witaj Jonathan. Proszę, wchodź... Musimy... Eh... Muszę ci coś powiedzieć... -urwał, widząc jak koło ramienia chłopaka pojawia się piękna sylwetka młodej Łowczyni. - Ale na osobności. Bardzo prosiłbym cię młoda panno Lightwood, abyś poczekała na zewnątrz. - Ale... - zaczęła swój sprzeciw. - Nic mu się nie stanie. W tym miejscu nie ma prawa stać się krzywda mojemu uczniowi, zrozumiano? - Czekam - szepnęła, przelotnie muskając jego policzek. Odczekali dłuższą chwilę, nie zmieniając swoich pozycji. Zastygli, jak dwa posągi. - Samuelu... - zaczął w końcu Jonathan, nie mogąc znieść tej ciszy. - Nie. To ja powinienem zacząć... Bardzo cię przepraszam, że nie potrafiłem pomóc ci, kiedy mnie potrzebowałeś w Instytucie. Przepraszam cię za to, że nigdy nie zainteresowałem się Tobą jak należało. Uznałem, że skoro mnie odsuwasz od tych spraw, to tak powinno być... Pomyliłem się. Powinienem był już przed laty zrozumieć, że coś jest nie tak. Zawiodłem cię. Zostawiłem cię samego, kiedy wisiał na Tobie wyrok śmierci, za to, czego nie zrobiłeś. Kiedy dzisiaj zobaczyłem cię na naradzie i słyszałem jak cię szkalują... Coś we mnie pękło. Zwłaszcza jak pojawił się Morgenstern i powiedział o tej... Okropnej wymianie. Nie mogłem zostawić się po raz kolejny samego, dlatego później porozmawiałem z kilkoma osobami. Nie pozwolę, abyś znów walczył sam... - Samuelu... To... - wyszeptał, czując jak łza przecięła jego policzek. - To ja powinnam się przeprosić. Okłamywałem cię tyle lat... Nie zasługuje na twoją pomoc i... - Och, przestań już na miłość anielską! Przestań się nad sobą użalać i lepiej zrozum, że więcej nie będziesz sam. Wiem, że masz swoją rodzinę, kochającą dziewczynę, matkę i ojca, ale... W Alicante też nie będziesz sam... A co do prawdy... Nie potrzebuje jej, żebym wiedział jaki jesteś. - Dziękuję - wyszeptał, podchodząc do niego. - To naprawdę wiele... - To nic - powiedział, wychodząc z okręgu. Miecz upadł z brzdękiem. Starszy mężczyzna przyciągnął do siebie chłopaka, zamykając go w niedźwiedzim uścisku. Oboje przez chwilę trwali w tej pozycji. - Brakowało mi ciebie - wyznał cicho chłopak. - Ja też tęskniłem za najlepszym uczniem... - Cóż, do czasu - mruknął, uśmiechając się tajemniczo. - Jeśli poskromiłeś mnie, to przyślę do ciebie niedługo i dziecko mojej siostry. Znając ją i Jace'a, będziesz bardzo potrzebny. - Och... Skoro tak mówisz to muszę odłożyć plany o emeryturze... Ale stawiam jeden warunek. - Nie obiecuje, że będzie tylko jedno takie dziecko - zaśmiał się. - Bo masz mi obiecać, że będzie przynajmniej dwójka... Skoro mam trenować dziecko twojej siostry to czekam i na twojego potomka... - Ale... - Twoje demoniczne dziedzictwo, którego tak się boisz to ty. Pamiętasz co ci mówiłem o polowaniach? Jako Nefilim walczymy z demonami... Ze swoimi demonami, które widzimy. Każda walka powinna pozbawiać nas kolejnych obaw i demonów. Walka to starcie. Ty ścierasz się ze swoim demonicznym pierwiastkiem częściej, a mimo to, nie wynosisz z tego nic? Musisz pokonać strach, musisz pokonać demona, który jest w Tobie, a nie tylko śpiewać mu kołysanki. Jeśli będziesz siedzieć w miejscu to się cofniesz. Największe demony to te, których nie widać i które skrywamy w sobie. Jako Nefilim nie możesz pozwolić, aby się żywiły Tobą. - I myślisz, że dziecko mi w tym pomoże? - A czego najbardziej się boisz? Czyżby nie tego, że młoda Isabelle będzie chciała rodziny? Pełnej rodziny? - Znasz mnie aż za dobrze... Choć to chyba normalne w rodzinie, co? - Tak - wyszeptał mężczyzna, ocierając łzy szczęścia z policzków.
jace i clary w ciąży